Dodawanie komentarza

Do tematu: Do dzis tego nie rozumiem....

Komentarze do artykułu: Istnieje życie po śmierci?

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

Do dzis tego nie rozumiem....

~pit999

2009-03-09 13:50:27

Kiedy jechalem rowerem marki UKRAINA, nie zauważyłem czerwonego swiatla na skrzyżowaniu, ponieważ jechałem bardzo szybko i w nocy, nagle, gdy bylem już na skrzyżowaniu z prawej strony zauważyłem jak z dużą prędkoscią nadjeżdża samochód marki Trabant, nie było mowy aby zachamować lub przyspieszyć, auto wjechało we mnie jak w masło, całe zycie przemknęło mi przed oczami, i... nic się nie stało, samochód jakby był z powietrza, nawet draśnięcia na lakierze roweru marki UKRAINA, do dziś tego nie rozumiem, może ktoś mi wytłumaczy, acha podczas tego zdarzenia miałem włączone dynamo, też marki UKRAINA.

ODPOWIEDZ

To proste rozwiązanie

~marketing manager UK

2009-03-13 16:50:18

W rowerach marki UKRAINA, produkowanych w latach 1955 do 1957 były montowane dynama, czyli prądnice prądu stalego, zasilające źródło swiatła, czyli reflektor z przodu, umieszcony na kierownicy oraz czerwone światełko tylnie, ponieważ w latach tych trudno było zdobyć surowce, do produkcji dynama zastosowano pocięte magnesy ze zdobycznych rakiet V1 i V2 z którymi nie wiadomo co było robić. Jeżeli rowerzysta jechal za szybko, wówczas pole elektromagnetyczne rosło do czwartej potęgi od prędkości, to z kolei powodowało przesunięcie czasoprzestrzeni i chociaż zjawisko do dziś nie jest wyjaśnione, zdarzało się nader często. Powodowało często odurzenie rowerzysty, stąd też było sporo wypadków, które były zganiane na nietrzeźwość rowerzystów jeżdżącyh na rowerach marki UKraina.

ODPOWIEDZ

San miałem podobny przypadek

~warsztat naprawy row

2009-03-14 02:28:52

Mam warsztat naprawy rowerów od 30 lat, kiedyś klient przyniósł mi dynamo marki UKRAINA do naprawy, te dynama nigdy się nie psuły, ponieważ były wykonane na elementach od hitlerowskich rakiet bodajże V1 lub V2, dlatego bylem zaskoczony tym uszkodzeniem, jednk kiedy próbowałem je rozkręcić, leżący w pobliżu śrubokręt w dziwny sposób zniknął, ponieważ na warsztacie zostały wszystkie elementy niemetalowe, myślałem, że żart zrobił mi uczeń, który odbywał praktyki zawodowe w moim zakładze, jednak nie, każda próba zbliżenia się do dynama marki UKRAINA, powodowała znikanie narzedzi metalowych, bylem tym zjawiskiem tak zaskoczony, że kazalem uczniowi aby przyniósł z pobliskiego sklepu monopolowego ćwiartkę, po jej wypiciu, zadzwoniłem do szwagra aby też to zobaczył, kiedy szwagier przyszedł, postanowiliśmy zachować wszystko w tajemnicy, baliśmy się w tamtych czasach SB i innych słóżb specjalnych, potwierdzam obserwacje osób piszących o tych zjawiskach zwiazanych z dynamem marki UKRAINA

ODPOWIEDZ

UKRAINA, UKRAINA

~nieznany

2009-03-22 15:12:01

– Znaaaaalazłem ramę – oznajmia ojciec. Mało powiedział, ale już wiadomo, że on jej tak po prostu nie znalazł, on ją znalazł po coś.
   – Jaką ramę? Po co ramę? – pyta syn, co się dopiero dowie.
   – Rowerową ramę, całkiem zdrową ramę ktoś wyrzucił – odpowiada ojciec, grzecznie jak w szkole – Trzeba by rower z ramy poskładać.
   – Jak rower? Po co rower? Z ramy rower? Mamy rower przecież – zauważa syn co najwyraźniej woli grać na gitarze.
   – Taaak z ramy rower. Nasz rower to „Ukraina” nie rower, a tu masz ramę, zdrową ramę jak się patrzy. Trzeba „Ukrainę” przełożyć.
   – Gdzie przełożyć? Po co przełożyć? Jak przełożyć?
   – Przełożyć w komórce. Przełożyć, bo tak trzeba. Fachowo przełożyć. – po kolei wyjaśnia ojciec i idzie spać.
   
   
   
   Jeśli ktoś kiedyś widział rower marki „Ukraina” ten wie, że tego roweru nie da się przełożyć. Ten rower stanowił integralną i nierozerwalną całość, przełożyć Ukrainę, to tak jakby na nowo namalować bitwę pod Grunwaldem i „Niemców” uczynić wygranymi. Niestety takie rzeczy, to się wie jak się już jest ojcem i nie trzeba imponować żonie. Kiedy się jest synem imponującym dziewczynom, takich rzeczy się nie wie, bo i skąd. W przedpokoju stoi rama, goła jak ją fabryka stworzyła, poza ramą w ramie nie ma nic, no może rdza jest, ale ogólnie rama zdrowa. Właściwie należałoby wypracowanie z Mickiewicza pisać i posmarować pryszcze Acnosanem, ale rama stoi i kusi, trzeba do ramy „Ukrainę” przełożyć. Jak się do ramy przełoży „Ukrainę” to będzie z tego rower, prawie jak motocykl. Ramę pod pachę i po schodach do komórki, tak się rozpoczyna wielka przygoda z chłopięcym imponowaniem w tle.
   
   
   
   Rower „Ukraina” o tyle nie różni się od normalnego roweru, że ma dwa koła, dwa błotniki, dwa „geje” i kierownicę, no i oczywiście ramę….aaaa dzwonek jeszcze ma, takie gumowe rączki na kierownicę, światło odblaskowe z tyłu, z przodu nic, przynajmniej w standardzie. Najbardziej obciachowe w „Ukrainie” były wielkie koła, wielka kierownica i błotnik jak od spychacza (chyba spychacz nie ma błotników, ale gdyby miał to właśnie miałby takie jak „Ukraina”). W „Ukrainie” tylko rama była do przyjęcia, ramy trudno się czepiać, ale takie rzeczy to się zauważa i wie dopiero po latach, gdy się już jest ojcem, nie synem. W wieku chłopięcym widzi się tylko wyzwania, zardzewiała goła rama, prawie „nówka Ukraina” i dziewczyny pachnące. W końcu nie ma wielkiego to tamto, po prostu trzeba wziąć i przełożyć, cóż wielkiego? Dwa koła, dwa błotniki, dwa „geje”, kierownica, odblask, dzwonek. Wszystkiego na chłopięce oko… pół godziny roboty.
   
   
   
   Nie ma co myśleć - trzeba przekładać, myślenie to tylko w przekładaniu przeszkadza, najgorsze to zacząć, dalej już samo idzie. Od czego by tu zacząć? Od początku rzecz jasna, czyli od kierownicy. Kierownica w „Ukrainie” ma taką śrubkę, wystarczy ją odkręcić i kierownicę można przekładać do nowej zardzewiałej ramy. Kierownicę odkręca się kluczem. Jakim? No właśnie nie rowerowym, odradzam. Klucz rowerowy to jest taki wynalazek, że jakbym dorwał wynalazcę, to kazałbym mu poodkręcać dwa rowery i sprawiedliwości stałoby się zadość, wyrok śmierci wykonano. Niestety innych kluczy w komórce nie było, zatem kręcę tym co jest. Wszystkie fikuśne wyżłobienia i esy floresy wżynają się w dłoń, niemal do krwi, bo Ukrainiec mocy przy zakręcaniu kierownicy nie żałował, ale jakoś poszło, odkręcone. Co się okazuje po odkręceniu kierownicy?
   
   
   
   Wszystko jest bardziej skomplikowane niż się wydawało. Taka kierownica nie składa się z rączek i kierownicy, taka kierownica ma w środku smar, którym się trzeba usmarować. Po wyjęciu kierownicy trzeba wydłubać takie kielichy z ramy, w których pracują łożyska. Można te kielichy puknąć młotkiem i wianuszki (łożyska) same wyskoczą, ale takie rzeczy to się wie, gdy się już jest ojcem. Synem będąc wydłubuje się łożyska śrubokrętem i łamie wianuszki, w których tkwią kulki oraz przecina się naskórek na trzech pierwszych kostkach lewej dłoni. Kulki spadają w piach i nie ma szans, żeby wszystkie odnaleźć. Na szczęście tak się dzieje tylko z kielichem i łożyskiem górnym, dolne samo wypada pod wpływem dłubania przy górnym. Okazuje się też, zupełnie przy okazji, że rower posiada coś takiego jak przedni widelec, to taka ruchoma część ramy, co ją trzeba przełożyć. Nic to, przełoży się, lewą krwawiącą dłonią się przytrzyma, prawą się popchnie, kluczem rowerowym dokręci. Jako się rzekło tak się zrobiło. Gotowe, ale jednak stawia opór i zgrzyta. Co tak się stawia i zgrzyta? To piasek w kielichu tak trze, kuleczki cisną się między spękanym wianuszkiem i kłócą o miejsca, a wszystko ociera, łomoce i stoi, niemal w miejscu z mozołem.
   
   
   
   Stoi i nie stoi, jak się dobrze zaprzeć i pokręcić, to się skręca prawie tak jak w „Ukrainie”, nie ma powodów do paniki, na kierownicy rower się nie kończy. Koła to jest to. Wokół kół się rower kręci. Najpierw koło przednie, dwie śrubki poszły gładko i mamy przednie sedno roweru. Żadnych, powtarzam, żadnych problemów, nic nie bolało, pełen profesjonalizm, szkoda, że żadna akurat nie wstała i pachnąca nie przechodziła obok komórki, bo po takiej akcji wszystkie moje. Koło tylne to już rutyna, jednym paluszkiem, lekko z zamkniętymi oczyma i jest rower na dwóch kołach, bicykl jak się patrzy. Teraz tylko coś co profesjonalnie zmontowane koła wprawi w ruch, czyli jak się dobrać do „gejów”. Z „gejami” jak z kierownicą, tylko jeszcze gorzej. Geje z jednej strony mają klin, który trzeba wybić młotkiem i dopiero jak się jest ojcem, to się wie, że wcześniej trzeba odkręcić śrubkę. Szkoda czasu i pracy chińskich składaczy klawiatury na opisywanie co można sobie zrobić przy odkręcaniu „gejów”, można więcej niż sobie można wyobrazić. Odkręcone po dobrych dwóch godzinach, przełożone, nawet mniej zgrzyta niż kierownica, no i mimo wszystko się obraca. Obraca się, ale nie jedzie? Co jest grane? Dlaczego rower co ma dwa koła, kierownicę i dwa „geje” nie jedzie?
   
   
   
   Wychodzi na to, że szybciej trzeba kręcić, rower świeżo przełożony musi się dotrzeć. Kręcę ile wlezie i pierwsze co mnie cieszy to niezwykła lekkość kręcenia, rower idzie jak przecinak, tylko że w miejscu stoi. Padam zziajany i kładę się na trawę, ale nie pachnę. Z perspektywy leżącego widzę na ramie „Ukrainy” dyndający łańcuch. A, to o to chodzi? Tylko jak łańcuch oderwać od ramy? Tańczę z łańcuchem po ramie „Ukrainy”, na pewno da się to jakoś odplątać z ramy. Po godzinie okazuje się, że łańcuch z ramą stanowi całość i coś od czegoś trzeba oderwać. Patrzę na ramę „Ukrainy” i widzę, że nie ma szans oderwać ramy od łańcucha, trzeba popatrzeć na łańcuch. Łańcuch, jak „geje” - ma taki klin i zawleczkę i Bogu dziękować żadnej śrubki. Poszło za pierwszym razem, w drugą stronę też nieźle dało się zaklepać. Łańcuch trafił do nowej ramy i w ten sposób zazębiły się „geje” z tylnym kołem. Teoretycznie nowa rama i świeżo przełożona „Ukraina” powinny składać się na rower, a rower powinien jechać. I prawie by tak było, ale łańcuch ma smar, który unurzany w piasku stawia opór. „Geje” mają łożyska, które trzeba jednak założyć, a tylne koło ma hamulec co musi być przykręcony w odpowiedni sposób i chyba nie muszę mówić, kiedy się takie rzeczy wie.
   
   
   
   Są takie rzeczy, których nie można wiedzieć, ale nie ma takich rzeczy, których nie można przeskoczyć. Kto nie posmaruje, ten nie jedzie. Po łańcuchu i do „gejów” trochę rzepakowego oleju i po pierwszym zgrzycie można ruszyć z kopyta. Ruszam i to od razu w świat, czyli na ulicę. Młode mięśnie ledwie dają radę, „gejami” kręci się gdzieś tak 10 razy gorzej niż „Ukrainą”, kierownicą nie da się ukręcić prawie wcale. Nic to, ważne, że się jedzie. Na końcu ulicy trzeba zsiąść i obrócić cały rower wraz ze sztywną kierownicą w kierunku powrotu do komórki. Obracam i obracając widzę wymachującą rękoma mamę.
   
   
   
   – Co ty tu wyprawisz? Co to jest? – bynajmniej nie czule pyta mama.
   – Rower, a co ma być? Na rowerze sobie jadę.
   – Rower? jaki rower? A gdzie ten rower ma błotniki, odblask, rączki na kierownicy i dzwonek? I czemu ten rower ledwie co przypomina prawie nową „Ukrainę”? – bynajmniej nie czule pyta mama.
   
   
   
   Smutne fakty dopiero teraz boleśnie dotarły, rower nie miał tego co miała „Ukraina”, jeździł tylko przed siebie, a sił starczało jedynie do końca 150 metrowej ulicy. I co z tego? Ważne, że dało się przełożyć obciachową „Ukrainę” do zdrowej ramy, ale takie rzeczy to tylko chłopcy mogą rozumieć. Do komórki prowadziłem rower, nie miałem siły wrócić, od siłowego kręcenia kierownicą rany się otwarły na kostkach, wracałem pokonany. W domu musiało się coś wydarzyć, ponieważ po paru minutach zszedł ojciec i zobaczył co narobił. Patrzył na prawie nową ramę z „Ukrainy”, wyposażoną w błotniki i odblask, oraz na to co powstało po przełożeniu do zdrowej ramy.
   
   
   
   – Słuchaj, powiedz mi, czy te części z „Ukrainy” pasowały ci do nowej ramy – ojciec pytał z tezą w głosie.
   – No było parę problemów, ale generalnie część łożysk leży jak ulał, koło pasuje do widelca, kierownica do ramy, raczej pasuje wszystko. – odpowiedziałem jak imponujący fachowiec.
   – Tak patrzę i chyba widzę, że ktoś wyrzucił starą ramę od „Ukrainy”, a ja to durny do domu przywlokłem. Weź przełóż to jak było, bo się mama denerwuje.
   
   
   
   Nic do mnie nie dotarło z tych słów, z których każde mogło zabić, tylko „przełóż tak jak było” wpadło w pętlę i kołatało mi się po głowie. Przełóż jak było?!!!! Gdy goniłem ten jedną myśl, stał się cud. Pierwszy raz do komórki zajrzała ona. Pukała wcześniej do drzwi, zapewne i na moje nieszczęście mama odesłała ją do komórki, abym mógł jej zaimponować. Nawet nie pamiętam czy pachniała, zobaczyła mnie z moim rowerem i powiedziała: „Cześć…no ten….no to cześć”. Byłby to już koniec historii, gdyby nie powrót do historii po latach. Jedziemy z żoną szutrową drogą i nagle Szanowna zwraca uwagę.
   
   
   
   – Patrz jaka fajna rama od starego wózka, można by pokombinować i coś z tego zrobić.
   – Kochanie ja na szczęście mam córkę.
   – A jakie to ma znaczenie?
   – Zasadnicze, zasadnicze.
   

ODPOWIEDZ

hej;****

~ktos tam, ciekawska;

2009-03-28 21:40:05

dziwna sprawa..... moze poprostu to twoja wyobrania stworzyla ten samochod i
   moze chciales kiedys przezyc cos takiego?:)

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę