Dodawanie komentarza

Do tematu: Prawda o zbrodni smolenskiej

Komentarze do artykułu: Pytania bez odpowiedzi - Smoleńsk

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

Prawda o zbrodni smolenskiej

~.

2010-11-05 23:08:03

Prawda o zbrodni smolenskiej - rozpowszechnijcie jak najszerzej gdyz prosowieckie sluzby to kasuja!
   
   Teraz, gdy ciała Prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego i jego
   współtowarzyszy spoczywają w ziemi, jest najwyższy czas, aby wymienić
   tych, którzy zorganizowali rozbicie się samolotu, dobijanie w miejscu
   upadku samolotu ocalałych Polaków i nieustannie dezinformują światową
   społeczność co do wyników tak zwanego „śledztwa”. Wiadomo, że
   „śledztwo” katastrofy przebiega pod kierownictwem tych samych osób,
   które organizowały rozbicie się samolotu i posłały komandosów do
   „oczyszczenia terenu” z tych, którzy przeżyli. Wiadomo, jaki będą
   „wyniki śledztwa” przeprowadzonego przez osoby, których głównym
   zadaniem jest zatarcie śladów zbrodni. Gdy ci sami zabijają i ci sami
   prowadzą śledztwo, sprawcy zazwyczaj pozostają niewykryci. Jednakże
   istnieje światowa społeczność. Potomek jednego z naszych kolegów
   znajdował się na stanowisku, przez które przechodziło duża ilość
   pierwotnych informacji z miejsca katastrofy. Wiele szczegółów znamy z
   pierwszej ręki. Porównanie tekstów rosyjskiej propagandy z materiałami
   pochodzącymi ze źródeł pierwotnych umożliwia wniesienie poprawek do
   powszechnie znanych informacji. Niech będzie to naszym wkładem w
   śledztwo jednej z najbardziej bezczelnych zbrodni 21 wieku. Poprawka
   pierwsza. Powszechnie wiadomo, że od pierwszych minut po katastrofie
   zamiast informacji płynących z lotniska „Północne”, w eter poszła
   pośpiesznie sklecona dezinformacja kiepskiej jakości. Dezinformowano
   dokładnie o wszystkim, co się działo naprawdę. O gęstości mgły, o
   dźwiękach, jakie słyszeli spotykający. O czterech podejściach do
   lądowania. O rzekomym rozkazie samego Kaczyńskiego posadzić samolot w
   Smoleńsku. O tym, że w ten sam sposób omal nie doprowadził do rozbicia
   samolotu w Gruzji. O zachowaniu różnych służb oraz rzekomej „barierze
   językowej”. O tym, o czym naprawdę zeznawali miejscowi mieszkańcy,
   przede wszystkim lotnicy i pracownicy lotniska. O każdy drobiazg.
   Mieliśmy możliwość odtworzenia procesu powstawania czekistowskiego
   kłamstwa w trybie on line. Wyraźnie zarysowały się dwie tendencje.
   Jedna polega na przeinaczaniu wiadomości tak, że dane wyjściowe stają
   się zupełnie różne od danych wejściowych. Często są wręcz
   przeciwieństwem informacji, która rzekomo była podstawą ogłoszonych
   oficjalnych komunikatów. Zestawienie wiadomości na wejściu i wyjściu w
   trybie online pozwala na stwierdzenie, że wszystkie materiały bez
   wyjątku były poddawane przeróbce według jednej konkretnej
   „odgórnej” wytycznej. Taka przeróbką zajmowali się nie tylko
   dziennikarze poszczególnych czasopism (choć oni także), ale przede
   wszystkim oficjalne rosyjskie agencje informacyjne. Wszystkie rosyjskie
   agencje informacyjne i mass media – „przekaziory” musiały przekonać
   swoich czytelników, słuchaczy i widzów, że „samolot rozbił się z
   winy załogi, która nie sprostała swojemu zadaniu w trudnych warunkach
   pogodowych”. Drugą tendencję tworzenia czekistowskiego kłamstwa w
   trybie online można określić następująco: na wejściu całkowity brak
   jakichkolwiek informacji z miejsca zdarzenia. Natomiast na wyjściu –
   niewiadomo skąd pojawiają się „wiarygodne wiadomości”, w tym
   rzekome informacje z ostatniej chwili z miejsca katastrofy. Informacje te
   oczywiście nie pochodzą z miejsca upadku samolotu. Chyba nie ma potrzeby
   wyjaśniać, że najczystsze wymysły na wyjściu preparowano według
   wspomnianej już dyrektywy – „samolot rozbił się z winy załogi,
   która nie sprostała swojemu zadaniu w trudnych warunkach pogodowych”. Z
   pierwszej poprawki wynika, że wytyczna, według której zbierano się do
   kłamania po katastrofie, została opracowana jeszcze przed rozbiciem
   samolotu Lecha Kaczyńskiego. Natomiast zamieszanie i rozbieżności były
   spowodowane przede wszystkim przesadnym wysiłkiem kremlowskich
   propagandystów, którzy starali się ze wszystkich sił, by skłamać jak
   najbardziej wyraziście i przekonująco. W pierwszych minutach zdarzenia
   nie mogą pojawiać się jasne i jednoznaczne informacje. Dla porównania
   przypomnijmy sobie przynajmniej jeden przykład, jak zachowują się
   kremlowskie agencje informacyjne i mass media, gdy nie ma żadnej zawczasu
   przygotowanej wytycznej. Gdy zmarł pierwszy prezydent Rosji Borys Jelcyn,
   wszystkie rosyjskie mass media przez kilka godzin milczały, jakby
   wepchnęły języki w jedno miejsce. Wszystkie duże zachodnie już dawno
   ogłosiły tę wiadomość, gdy na Kremlu dopiero opamiętano się i wydano
   wskazówkę, jak i co ogłaszać. Po katastrofie samolotu Lecha
   Kaczyńskiego wskazówka „jak i co ogłaszać” pojawiła się od razu.
   Oznacza to, że były osoby odpowiedzialne, które zawczasu wiedziały, że
   samolot spadnie. Poprawka druga. Nasi eksperci obejrzeli wszystkie
   dostępne materiały wideo i doszli do następującego wniosku. Nawet gdyby
   straż pożarna w ogóle nie przyjechała i wszystkie te fragmenty
   samolotu, które żarzyły się w pierwszych minutach filmowania (materiał
   wideo Andrieja Mienderieja), spłonęły całkowicie, nie mogło być mowy
   o żadnych „dwudziestu nierozpoznawalnych zwłokach”. Nawet przy tym
   stromym stopniu kątowym, pod jakim zwalono samolot prezydenta Polski. Nie
   mówiąc już o tym, że pożar szybko zgaszono (widać to na
   późniejszych zdjęciach tych samych fragmentów samolotu) oraz że traf
   chciał, iż większość „nierozpoznawalnych” to wojskowi i
   ochroniarze prezydenta. Nie da się zwrócić bliskim ciała „ofiary
   katastrofy lotniczej” z rosyjską kulą w głowie, jak w 1940 roku. Takie
   zwroty jak „uspokój się!”, „nie zabijajcie nas!”, „patrz mu w
   oczy!”, „dawaj pistolet!” w języku polskim mogły zostać
   wypowiedziane tylko przez pasażerów samolotu. Natomiast komenda w języku
   rosyjskim: „Wszyscy z powrotem, wychodzimy stąd!” mogła być oddana
   przez dowódcę oddziału specjalnego, który rozstrzeliwał rannych
   Polaków. O innych momentach w filmie nawet nie ma co mówić. Kto jeszcze
   wczesną wiosną – 10 kwietnia, rankiem, mógł stać w samej białej
   koszuli w zimnych smoleńskich lasach, obok samolotu, który przed chwilą
   runął, oprócz członka załogi? Inne znane i bezpośrednie dowody
   Katynia – 2 każdy zdrowy człowiek może zobaczyć sam. Swoją drogą,
   nasz kolega – w przeszłości starszy oficer oddział specjalnego
   Ministerstwa Obrony, twierdzi, że po zawaleniu operacji (wideo, które
   zdążył sfilmować Andriej Mienderiej) jej wykonawcy już nie żyją. Tak
   samo jak i strzelcy drugiego eszelonu – ci, którzy brali udział w
   likwidacji nieudolnego oddziału specjalnego. Polacy, którzy przeżyli
   katastrofę, zrozumieli, że komandosi „w czarnych ubraniach” (w
   filmie) przyszli ich zabić i odstrzeliwali się. To słychać w filmie.
   Wykonawcy dyspozycji Putina „pracowali” z tłumikami. Ale nagranie
   wideo z dźwiękiem i widokiem zarówno atakujących jak i ocalałych
   zdemaskowało wszystkie ich wybiegi. Dlatego jedne „rosyjskie osoby
   oficjalne” przez dwa tygodnia nie mogą podrobić treści „czarnych
   skrzynek”, a drugie, pojąwszy, że sprawa pali się, puściły do mass
   mediów balon próbny na temat „kaukaskiego śladu” w rozbiciu się
   samolotu prezydenta Polski. Ciąg dalszy nastąpi, rosyjskie i polskie
   „osoby oficjalne” dopiero rozpędzają się. Jednakże nie zdołają
   już zatrzeć śladów. Z drugiej poprawki dochodzimy do wniosku, że
   „oficjalne dane” na temat „materiału genetycznego” zamiast ciał
   21 Polaków nie są zgodne ze stanem szczątków samolotu. Oznacza to, że
   zginęli z innej przyczyny. Przyczynę tę wyjaśnia film Andrieja
   Miendierieja. Poprawka trzecia. Wszyscy eksperci jednogłośnie przytoczyli
   paralelę z niedawnego upadku samolotu przy lądowaniu na lotnisku
   Domodiedowo w Moskwie. Ale warunki tam były zupełnie inne. Załoga
   samolotu Ту-204 lecącego z Egiptu była na nogach od wczesnego ranka,
   czyli prawie całą dobę. Po odlocie z Moskwy do Hurghady nastąpiło
   krótkie spięcie kabla i pojawiło się dymienie. Po przebyciu sporej
   odległości trzeba było zawracać. Oczywiście nerwy wszystkich były
   napięte. Po wymianie instalacji załoga tym samym samolotem, z tymi samymi
   pasażerami znowu poleciała do Hurghady. Trzeba było namawiać i
   uspokajać pasażerów, że nie ma więcej żadnego niebezpieczeństwa.
   Bezpośredni lot do Hurghady trwa, w zależności od typu samolotu, około
   5 godzin. Przylecieli do Egiptu. Z uwzględnieniem awaryjnego powrotu i
   remontu, załoga Ту-204 miała już przepracowane 9 godzin. Norma godzin
   lotu została wyczerpana. Normalnie należało iść odpocząć. Co robić
   – zamawiać hotel i płacić za postój samolotu? Strata tym większa,
   że planowych pasażerów już wywieziono na lot powrotny. Kompania
   lotnicza za to nie podziękuje. Zgodzili się więc lecieć z powrotem.
   Niedaleko od Moskwy popsuł się sprzęt nawigacyjny. W odróżnieniu od
   polskiego samolotu panowała głęboka noc, i 21-22 marca nad całą
   Moskwą stała gęsta mgła. Lądowanie według przyrządów
   „koszących” nie udało się, załoga zmęczona i rozdrażniona, a tu
   jeszcze radiowy wysokościomierz zawył. Dokucza, że niby to ziemia jest
   blisko – a idź ty…! W rezultacie – typowy błąd zaufanego do siebie
   doświadczonego pilota, który setki razy sadzał samolot w podobnych
   warunkach. Prawie na lotnisku macierzystym. Na smoleńskim lotnisku
   „Północny” nic podobnego nie miało miejsca. Nie była to noc, nie
   było takiej mgły, załoga nie była zmęczona, nie musiała spędzić
   całego dnia w napiętej i nerwowej atmosferze. Sytuacja normalna, załoga
   wypoczęta i czujna. Sprzęt nawigacyjny pracuje doskonale, aż do
   postronnej ingerencji w sterowanie samolotem na małej wysokości. Z
   trzeciej poprawki dochodzimy do wniosku, że warunki pogodowe i stan
   załogi w danym przypadku nie mogły być główną przyczyną katastrofy.
   Poprawka czwarta. Oba samoloty, których wypadki były porównywane przez
   ekspertów, są podobnego typu. W Smoleńsku ТU-154, w Domodiedowo
   ТU-204. Samolot, który leciał z Hurghady, też spadł do lasu, i także
   oderwało mu skrzydła. W efekcie – dwie osoby w oddziale reanimacji,
   reszta odniosło rany różnego stopnia ciężkości. Po upadku w lesie
   samolotu podobnego typu w chwili znalezienia szczątków Tu-204, który
   leciał z Hurghady, wszystkie osoby żyły! Rzecz jasna, jest różnica
   między upadkiem samolotu z kilkoma członkami załogi (ТU-204 w
   Domodiedowo) a upadkiem samolotu z 96 osobami na pokładzie. Ale samolot
   polskiego prezydenta był załadowany mniej niż na dwie trzecie. Pokład
   ТU-154 może mieścić 163 osoby. Jeśli samolot jest załadowany mniej
   niż na 2/3, można nim sterować bez trudu. Następna okoliczność –
   polski samolot po zaczepieniu skrzydłem drzew obrócił się. Jednakże
   podczas lądowania załoga i pasażerowie muszą mieć zapięte pasy. Nie
   ma powodu do przypuszczenia, że tego przepisu nie przestrzegano przy
   lądowaniu w niezbyt gęstej, ale jednak mgle. Ostatnia okoliczność
   mogąca wpłynąć na liczbę ofiar śmiertelnych to kąt ataku samolotu w
   momencie uderzenia o ziemię. Istnieje informacja od doświadczonych
   lotników wojskowych, że TU-154 Lecha Kaczyńskiego „schodził do
   lądowania, jak myśliwiec”. Czyli pod bardziej stromym kątem niż
   zwyczajnie. To faktycznie może zwiększyć liczbę ofiar śmiertelnych.
   Świadczą o tym także szczątki samolotu oraz ich rozmieszczenie. Wersja
   oficjalna – „podczas katastrofy zginęli wszyscy”. Orzeczenie
   ekspertów: prawdopodobieństwo zgonu wszystkich co do jednej osoby w
   samolocie polskiego prezydenta jest takie same, jak gdyby woda z
   odkręconego kranu poleciała do góry zamiast na dół – prosto do
   sufitu. Innymi słowy, prawdopodobieństwo, że w tej katastrofie zginęły
   wszystkie 96 osób znajdujących się na pokładzie samolotu TU-154, jest
   zerowe. Z czwartej poprawki dochodzimy do wniosku, że w każdym przypadku
   ktoś z pasażerów musiał przeżyć katastrofę polskiego samolotu, a
   może nawet uniknąć zranień. Wszyscy zginąć mogli tylko w jednym
   przypadku: jeżeli oddział specjalny dobił ich już po upadku. Nie
   jesteśmy w stanie nawet wymienić liczby dostrzelonych – liczba ta waha
   się od 10 do 21 osób. Zgodnie z oceną najbardziej doświadczonych
   ekspertów, nierozpoznawalnych (zmasakrowanych lub spalonych) mogło być
   najwyżej 10 – 12 ciał. Nie wszyscy podczas katastrofy znajdowali się w
   przedniej części samolotu. Płomień szybko zgaszono. Naprawdę nie
   rozpoznawalnych zwłok na miejscu upadku zapewne było bardzo mało lub nie
   było w ogóle. A więc „jedynie materiał genetyczny pozostały po 21
   osobach”, o którym mowa w wersji FSB, w rzeczywistości jest liczbą
   osób, którzy przeżyły katastrofę prezydenckiego samolotu Lecha
   Kaczyńskiego. Dobili ich rosyjscy komandosi, po czym wywieźli i zamienili
   w kawałki spalonego mięsa, aby ukryć ślady zbrodni. Poprawka piąta. W
   jaki sposób zorganizowano rozbicie samolotu polskiego prezydenta? Eksperci
   nam wyjaśnili, że to bardzo proste. Samolot został strącony przez
   rosyjskie specsłużby na małej wysokości, po podmianie parametrów
   lądowania. Tego dokonać można kilkoma sposobami. Na przykład, poprzez
   sekundowe zmanipulowanie systemu naprowadzania na niedużym wysokości tuż
   przed lądowaniem. Albo poprzez impuls elektromagnetyczny skierowany do
   bocznych kanałów sterowania samolotem (sterów, lotek) przed lądowaniem.
   Piloci wszystko widzieli i rozumieli, ale nic już nie mogli zrobić.
   Zabrakło czasu. Właśnie dlatego, aby ukryć ślady zbrodni, ocalałych
   członków załogi i tych, którzy mogli słyszeć ich rozmowy, należało
   dobić na ziemi. Wykonawcy rozkazu Putina przeliczyli się jednak w tym,
   że wśród ocalałych były osoby uzbrojone i odważne, które nawet w tej
   sytuacji stawiały czynny opór. Oddział specjalny nie mógł bez
   przeszkód powystrzelać rannych Polaków w przewidzianych ramach
   czasowych. Musiał zatrzymać się na miejscu kaźni, gdzie ich zastały
   osoby, które przybiegły na miejsce katastrofy, przede wszystkim Andriej
   Mienderiej, który nagrywał sytuację kamerą. Następnie wszystko
   potoczyło się dokładnie według przewidzianego w Kremlu planu. Miejsce
   katastrofy zostało otoczone, nikogo nie przepuszczano, a ciała ofiar
   katastrofy lotniczej i zastrzelonych na ziemi wywieziono. Ślady
   napadnięcia i egzekucji zostały usunięte. Ta poprawka jest kluczem do
   zrozumienia, co się zdarzyło; wyjaśnia ona wszystko, i komentarze tu nie
   są potrzebne. Poprawka szósta. Dlaczego Putin postanowił popełnić
   zbrodnię na swoim terytorium? Zdaniem ekspertów, w ten sposób strącić
   samolot i zapewnić wiarygodne przykrycie aktu terrorystycznego można
   jedynie na terytorium całkowicie kontrolowanym przez rosyjskie służby
   specjalne. Po pierwsze, niezbędnego impulsu elektromagnetycznego nie
   można nadać na odległość tysięcy kilometrów. A na system
   naprowadzania oddziaływać można tylko ten, kto siedzi za pulpitem
   kontrolera lotów lub kontroluje go z zewnątrz. Ale owo „z zewnątrz”
   powinno być tuż obok, na niedużej odległości. Po drugie, na swoim
   terenie są najlepsze możliwości zatarcia śladów. Co miało miejsce od
   pierwszej sekundzie po katastrofie, ma miejsce obecnie i dopiero nastąpi,
   gdy zaczną ogłaszać wyniki oficjalnego „wspólnego” śledztwa.
   Eksperci wymienili mnóstwo pozycji. Niezbędność dwukrotnej wymiany
   fizycznych źródeł zakłóceń – „żarówek” przed przylotem
   samolotu Kaczyńskiego i od razu po katastrofie. Dostrzelić tych, którzy
   przeżyli, rozerwać na strzępy i spalić ciała zastrzelonych pasażerów
   i członków załogi. Zapewnić „tajemnicze zniknięcie” dowodów, na
   przykład, broni, z której odstrzeliwali się ochroniarze Lecha
   Kaczyńskiego i wojskowi, którzy przeżyli katastrofę. Wyszukiwać naboje
   wystrzelone przez oddział specjalny i polskich wojskowych w szczątkach
   samolotu i drzewach w miejscu egzekucji. Podrabiać wskazania „czarnych
   skrzynek”. Podawać wykaz pogody oraz inne parametry katastrofy
   niezbędne do potwierdzenia fałszywej wersji o rzekomej „winie załogi,
   która nie zdołała wylądować w trudnych warunkach pogodowych”. Itd. Z
   szóstej poprawki dochodzimy do wniosku, że rozwiązanie techniczne
   zamachu, a przede wszystkim „środki przykrycia” wymagały, aby samolot
   został strącony na terytorium kontrolowanym przez putinowskie
   specsłużby. Przechodzimy do poprawki siódmej – „celowości
   politycznej” (z punktu widzenia Kremla) tego aktu terrorystycznego. Lech
   Kaczyński był względnie bezpieczny, dopóki Putin nie upatrzył sobie
   „polskiego Janukowycza” – ciężko myślącego „przyjaciela
   Rosji”, polskiego premiera Donalda Tuska. Był to zwrot, po którym
   czekistowską wierchuszkę Rosji zajmowało tylko jedno: jak przeczyścić
   drogę dla swojej marionetki lub komuś podobnego z tegoż grona
   „przyjaciół Rosji”. Wiedząc o zwyczajach i wcześniejszych czynach
   Putina, nietrudno domyśleć się, w jaki sposób planowali tego dokonać.
   Co i jak oni zrobili, cały świat dowiedział się rankiem 10 kwietnia. Z
   siódmej poprawki dochodzimy do wniosku, że stawka Kremla na „polskiego
   Janukowycza” – Donalda Tuska, jego towarzyszy i elektorat uruchomiła
   mechanizm fizycznej likwidacji Lecha Kaczyńskiego. Najlepiej razem z
   najwybitniejszymi jego zwolennikami. Metody – najzwyczajniejsze z
   arsenału Putina oraz jego towarzyszy z KGB. Poprawka ósma. Na co liczyli
   organizatorzy zamachu w tak ryzykownej sprawie? Przecież skutki naprawdę
   mogą być – i niechybnie będą – najbardziej niekorzystne dla Kremla.
   Nic nowego: tak samo, jak i w ciągu ostatnich dziesięciu lat, stawiano na
   najzwyczajniejszych durniów. Przywódców państw zachodnich na Kremlu
   zawsze uważano za nieco głupawych. Takich, którzy przysłuchują się
   opinii swojego społeczeństwa i obnoszą się z jakimiś prawami
   człowieka, jak kurwa z kapeluszem. Tę tezę ja mogę uzasadnić i
   zaświadczyć osobiście. Na Kremlu po dziś dzień uważają, że nikt nie
   uwierzy, iż lider Federacji rosyjskiej mógł zdecydować się na coś
   takiego. Zobowiązać swoich podwładnych do zorganizowania zabójstwa
   prezydenta innego państwa na swoim terytorium! Nie uwierzą także
   własnym oczom i uszom. Nawet gdyby politykom i mieszczanom z krajów
   dobrobytu zostały przedstawione niezbite dowody – i tak nie uwierzą. W
   głowach zachodnich obywateli są własne wyobrażenia na temat granic
   kremlowskiego podstępu. Takie ryzyko! Takie okrucieństwo! Po co? Moi
   drodzy, przecież to Rosja! Tu nigdy nie było inaczej. Kto nie ryzykuje,
   ten nie pije szampana! I nikt z zadowolonych sobą mieszczan nie przypomni
   sobie prawdziwej twarzy Putina, gdy ten w porywie nieokiełznanego gniewu
   obiecał „powiesić za jaja” prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego.
   Mówił to w obecności przywódców krajów zachodnich. Nikt nie przypomni
   sobie szczerego żalu Putina, że nie udało się do końca otruć Wiktora
   Juszczenki. Prezydenta Ukrainy – państwa, które, zgodnie z publiczną
   wypowiedzią Putina, „w ogóle nie istnieje”. Nikt nie przypomni sobie
   nadania przez Putina trucicielom prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki
   stopni generałów rosyjskich resortów siłowych i specsłużb. A
   przecież Lech Kaczyński był trzecim prezydentem sąsiedniego państwa po
   Saakaszwilim i Juszczenką, którego Putin nienawidził bardziej od
   pozostałych. Nikt nie spodziewał się takiego spotkania? Do tego jest
   szkoła rosyjskich specsłużb. Wśród ścian KGB Putin był długo
   szkolony do działań zaskakujących i niespodziewanych dla przeciwnika. Z
   ósmej poprawki dochodzimy do wniosku, że Putin zawsze mordował ludzi,
   których uważał za swoich wrogów. Przy czym zawsze ryzykował,
   przeprowadzając najbardziej skandaliczne operacje specjalne, w tym za
   granicą. Lech Kaczyński znajdował się w pierwszej trójce wrogów
   Putina i był jedynym, do którego mógł dobrać się. A tu jeszcze
   „polski Janukowycz” nadarzył się. Co zaś tyczy się liczenia Kremla
   na beznadziejne durnie, którzy nie dadzą wiary nawet niezbitym dowodom
   popełnionej zbrodni, to na dzień dzisiejszy sprawdza się to nawet w
   Polsce. Poprawka dziewiąta. Każdy człowiek posiada swoją „firmową”
   cechę określającą jego postępowanie. Posiada ją także Putin. Zachód
   tak i nie potrafił prawidłowo odpowiedzieć na pytanie: „Who is Mister
   Putin?”. Słusznie zauważono jego skłonność do rozwiązań siłowych,
   ale to drobiazgi. Wyróżniająca cecha Putina od razu rzuca się w oczy.
   Jest to skrajne okrucieństwo na granicy szaleństwa. Uczniowie w
   Biesłanie we wrześniu 2004 roku. Rozkaz Putina – przerwać negocjacje i
   zielone światło do spalania dzieci z dział czołgów. W efekcie –
   ponad 350 ofiar śmiertelnych, grubo ponad 500 rannych, włącznie z
   najlepszymi komandosami rosyjskich oddziałów specjalnych wystawionych na
   ogień zaporowy powstańców. Ogromna ilość inwalidów. Zakładnicy w
   teatrze muzycznym „Nord-Ost” na moskiewskiej Dubrowce w październiku
   2002 roku. Powstańcy zabili trzech osób, na rozkaz Putina otruto co
   najmniej 174 widzów spektaklu. To tylko te ofiary śmiertelne, których
   rodzinom udało się udowodnić ich nazwiska. Fałszywej oficjalnej liczby
   nawet nie warto wymieniać. Od swojego patrona nie odstają zaufani Putina,
   na przykład, „mały Kadyrow”. Dzisiaj oni popełniają bestialstwa,
   które raz już były poddane ocenie prawnej w Norymberdze. Całe
   najbliższe otoczenie Putina to naturalni kandydaci na ławę oskarżonych
   Międzynarodowego Trybunału Wojennego. Co jeszcze należy wiedzieć, aby
   przewidzieć postępowanie Putina i jego podwładnych przy spotkaniu
   zajadle znienawidzonego na Kremlu prezydenta sąsiedniego państwa? Z
   dziewiątej poprawki dochodzimy do wniosku, że zabójstwo Lecha
   Kaczyńskiego i 95 jego współtowarzyszy pasuje do podstawowej
   charakterystyki Putina tak samo dokładnie, jak nabój do komory. Poprawka
   dziesiąta. Punkty przełomowe w biografii Putina. Są monotonne, ale
   bardzo wymowne w świetle zabójstwa Lecha Kaczyńskiego oraz znacznej
   części polskiej elity. Czy pozostały jeszcze jakieś wątpliwości, gdy
   jesienią 1999 roku wysadzono domy w Moskwie i Wołgodońsku? Przy czym na
   poziomie rządowym zawczasu wymieniono miejsce wybuchu! Nawet Adolf Hitler
   nie pozwalał sobie wysadzać spokojnie śpiących Niemców. Ograniczył
   się do podpalenia Reichstagu. A nieprzerwany szereg „tajemniczych”
   zabójstw poważnych przeciwników politycznych Putina, obrońców praw
   człowieka, dziennikarzy, przedstawicieli organizacji młodzieżowych i
   publicznych? Od momentu, gdy Putin otrzymał władzę, zabójstwa
   polityczne w Rosji i poza jej granicami stały się codziennością.
   Bezbronnym kobietom w bramie strzelają w plecy lub mordują prosto w
   putinowskiej milicji. Zdrowych mężczyzn wyrzucają przez okna, trują i
   strzelają zza rogu. Aby złamać niepokornych, rosyjskie struktury siłowe
   spalają ich domy, porywają ich dzieci i mordują ich rodziców. O czym
   jeszcze trzeba wiedzieć, aby po kolejnej zbrodni władzy rosyjskiej nie
   ględzić: „Tego nie może być! Na to nikt nie pójdzie!” i podobne
   głupoty. Z dziesiątej poprawki dochodzimy do wniosku, że cała
   dotychczasowa biografia Putina jest nasycona takimi samymi monotonnymi
   zbrodniami, jakie popełniono 10 kwietnia na lotnisku „Północne”.
   Byłoby nawet nieco dziwne, gdyby Putin nie spróbował przynajmniej otruć
   swoich wrogów. Teraz podchodzimy do istoty zagadnienia. Pozycja jedenasta
   – styl Putina. Postępowanie każdego zbrodniarza posiada
   charakterystyczne cechy i niuanse, które są nie do podrobienia. Nawet
   gdyby ktoś bardzo tego chciał – nie da rady. Przyjrzyjmy się
   przykładom. Akt terrorystyczny w lutym 2004 roku w stolicy Kataru
   Ad-Dauhy. Wysadzono znienawidzonego przez Kreml Zelimchana Jandarbijewa
   oraz jego 13-letniego syna. Źle przygotowani dywersanci z Moskwy wpadli
   jak frajerzy. W wynajętym samochodzie zostawili skrawki kabli i kawałki
   taśmy izolacyjnej. Zostali schwytani , jak należało. Putin dopiął, aby
   zwrócono ich Moskwie. A teraz uwaga! Podchodzimy do najważniejszej
   rzeczy. Przekazanych z Kataru bandytów średniej rangi na lotnisku
   spotykano jak głowy obcych państw. Są teraz bohaterami i przykładem dla
   kremlowskiej młodzieży. Tu właśnie kryje się charakterystyczny
   wykrętas jego stylu. Jest to, można rzec, podpis Putina pot tymi
   zbrodniami, których ideowym inspiratorem on był, jest i będzie, aż
   zasiądzie na ławie oskarżonych Międzynarodowego Trybunału. Jest to
   styl Władimira Władimirowicza Putina. Ta właściwość stylu
   rozszyfrowuje się następująco: oficjalnie nic wspólnego z tym nie mamy,
   ale wszyscy muszą wiedzieć i rozumieć, że tylko my mogliśmy uczynić
   coś takiego! I tak będzie ze wszystkimi, kto wystąpi przeciwko nam!
   Przykładów są tysiące. Znane są przeważnie te zbrodnie, w sprawie
   których prowadzono śledztwa w innych krajach. Na przykład, sprawa
   otrucia Saszy Litwinienko. Jego truciciela nazwiskiem Ługowoj
   demonstracyjnie mianowano do Państwowej Dumy. Macie wy wszyscy,
   Europejczycy i inni Anglicy! Żeby wszyscy wiedzieli, kto naprawdę zabił
   swojego wroga i za co. I tak będzie z każdym, kto ośmieli się
   sprzeciwiać majorowi rezerwy KGB. Nie odstają jego ulubieni mianowańcy.
   Czy mógłby „mały Kadyrow” bez wiedzy Putina organizować serię
   zamachów za granicą? Śmiech pomyśleć. W Rosji wszystko jest o wiele
   prościej. Sami zabijają i sami „poszukują”. Wszystkie bez wyjątku
   „zamówienia” Putina nie zostały wyjaśnione. Przebrzmiało publiczne
   porwanie Magasa na lotnisku i demonstracyjne rozstrzelanie – prosto w
   milicyjnym samochodzie – właściciela inguskiej witryny internetowej
   Mahometa Jewłojewa. Drodzy blogerzy! Nawet jeżeli zostaniecie
   demonstracyjnie, na oczach dużego skupiska ludzi zastrzeleni przez
   usłużnego pułkownika putinowskich specsłużb, odpowiadać będzie
   szeregowy gliniarz – „zwrotniczy”. I ten więcej niż rok w
   zawieszeniu nie dostanie. Szczególnym przypadkiem było zabójstwo Anny
   Politkowskiej. Tu Putin pozwolił sobie nawet publicznie zakpić, mówiąc,
   że „jej zabójstwo spowodowało nam szkodę o wiele większą niż to,
   co ona napisała. Zarozumiała forma tegoż przesłania – drżyjcie, my
   możemy nie tylko zabić, ale także zabić, splunąć i nie zauważyć! Ta
   matryca jest nie do podrobienia. Wylazła ona od razu po zabójstwie Lecha
   Kaczyńskiego. Od nagłówków „Wszyscy nieprzyjaciele Rosji znajdą
   swój koniec pod Smoleńskiem” do form bardziej zakamuflowanych –
   „czy teraz przyjaciele Rosji wezmą górę?”. Ten sam styl –
   oficjalnie była to katastrofa, ale wszyscy powinni wiedzieć i rozumieć,
   kto i dlaczego zakatrupił prezydenta Polski oraz jego współtowarzyszy. I
   tak będzie z pozostałymi, w razie czego. A poza tym – ubolewamy i
   jesteśmy pogrążeni w żałobie razem z przyjacielskim narodem polskim po
   strasznej katastrofie lotniczej”. Z jedenastej poprawki dochodzimy do
   wniosku, że Putin zawsze umieszczał swój autograf pod organizowanym i
   przeprowadzonym aktem terrorystycznym. Umieścił i teraz. Ostatnia uwaga
   – dwunasta. Jak będą reagować oficjalne osoby innych państw?
   Nietrudno przewidzieć. Bardzo wielu postara się przemilczeć oczywiste i
   niezbite fakty. Będą zamykać oczy, zatykać uszy, nie widzieć, nie
   wiedzieć, i nie słyszeć. Dlaczego? To bardzo proste. Jak w świetle
   dzisiejszych wydarzeń muszą wyglądać wszyscy ci kozły tudzież,
   przepraszam za neologizm, koźlice polityczne, które przez lata całowały
   się i zadawały z majorem rezerwy KGB? Kto zapraszał tego czekistowskiego
   chłopca do swojego stołu obiadowego, wygadywał pochwalne peany, prawił
   komplementy i namawiał do odpoczynku na prywatnej wyspie wśród ciepłego
   morza? Kto po dziś dzień walczy za „dobre stosunki” z taką
   putinowską Rosją i taką jej władzą, wszelcy budowniczowie rurociągów
   i inni „pragmatycy”? Przecież teraz poły ich galowych marynarek i
   mankiety spódnic są splamione krwią Lecha Kaczyńskiego i polskiej
   elity. Nie zdziwię się, jeżeli Putina i „polskiego Janukowycza” –
   Donalda Tuska – dwóch głównych partnerów w sprawie zabójstwa
   prezydenta Polski – w najbliższym czasie znowu zobaczymy razem. I obaj
   będą w dwa gardła będą opowiadać jedna i te samą kremlowską
   fabułę na temat „osiągniętych wyników wspólnego śledztwa” i
   nierozłączną przyjaźń między narodami rosyjskim i polskim”. A w
   dalszym planie usłużni komentatorzy, niby ot tak, napomkną, że przed
   pewnym czasem niejaki Lech Kaczyński i jego kamraci próbowali skłócić
   dwa „brackie narody”. Ale im się nie udało. Dlatego zabójstwo
   prezydenta Polski oraz znacznej części jej elity politycznej obecnie
   staje się poważną próbą dla wielu krajów zachodniej demokracji.
   Jednak są na tym świecie tacy politycy i przywódcy państw, którzy nie
   są niczym zobowiązani wobec Putina. Co więcej, są tacy, którzy już
   wcześniej widzieli istotę Putina i jego reżimu. Znali prawdziwe poglądy
   majora rezerwy i dlatego wcale nie są zdziwieni tym , co zaszło. Są
   widzący parlamentarzyści, organizacje pozarządowe i prasa. W tych
   krajach Europy, których elity polityczne dokarmia rosyjski „Gazprom” i
   inne deripaski, jest opozycja. Są zachodnie służby specjalne, NATO i
   światowa społeczność. Wreszcie jest wideo nakręcone przez Andrieja
   Miendiereja, zawodowi eksperci oraz mnóstwo uczciwych, porządnych i
   odważnych ludzi. Dlatego zbliża się wasz koniec, kremlowskie małpy.
   

ODPOWIEDZ

taaa

~ja

2010-11-25 23:43:11

straciłem 15 minut mojego cennego życia na takie nic...

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę