Dodawanie komentarza

Do tematu: Washington Post - Smithfield

Komentarze do artykułu: Dramatyczne przemiany - raport

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

Washington Post - Smithfield

~Glenn Frankel

2006-04-06 23:12:03

BYSZKOWO, Polska - Marek Kryda marszczy brwi podchodząc do bramy anonimowego kompleksu szarych baraków bez okien i błyszczących stalowych silosów paszowych. „Nie mają nawet tablicy z nazwą, ale odór mówi sam za siebie” - mówi wciągając nosem powietrze.
   Mamy przed sobą jedną z największych przemysłowych ferm hodowli świń w Polsce należącą do filii korporacji Smithfield Foods Incorporated, mającej swoją centralę w stanie Wirginia. Ten odór, to fetor świńskich odchodów, także tych, z parującej góry obornika umieszczonej na skraju obiektu, na zamarzniętym polu.
   
   
   
   Kilkaset metrów dalej polna droga prowadzi do mającej 80 mieszkańców wsi Psiegłowy, otoczonej dwoma lśniącymi w słońcu jeziorami, pokrytymi o tej porze roku grubą warswą lodu.
   Zeszłej wiosny, gdy lód stopniał, gnojowica nasycona azotem, fosforem, syntetycznymi hormonami, antybiotykami i innymi ściekami, spłynęła do otoczonych lasem jezior. Ich woda nabrała brunatnego koloru, u dzieci ze wsi wystąpiły infekcje oczu i skóry, a smród był taki, że nazwać go powalającym, to według mieszkańców zdecydowanie za mało.
   
   
   
   Smithfield, który wkroczył do Polski pięć lat temu, dąży obecnie do ekspansji, budując przyczółki w kraju, który 1 maja wejdzie do Unii Europejskiej. Oficjele korporacji chcą widzieć Polskę jako centrum sprzedaży swojej wieprzowiny w całej Europie i przekonują, iż pomagają Polsce konkurować na współczesnym globalnym rynku żywności i hipermarketów. Co do Byszkowa, to twierdzą, że problemy zanieczyszczenia środowiska zdarzały się w przeszłości, a obecnie w swojej ocenie robią postępy.
   „Przestrzegamy polskiego prawa i bezpiecznych praktyk rolniczych” mówi Dennis Treacy, wiceprezydent Smithfielda. Jednak grupka amerykańskich ekologów przyglądających się praktykom Smithfielda od momentu jego pojawienia się w Polsce, rozwija także swoją kampanię. Kryda współpracujący z waszyngtońskim Instytutem Ochrony Zwierząt, sprzymierzył się z chłopami i lokalną administracją w obronie przed inwazją Smithfielda i innych zachodnich gigantów agrobiznesu. Ich intencje oceniają prosto: korporacje chcą połknąć powszechną tkankę polskich gospodarstw rodzinnych jednocześnie dewastując beztrosko zasoby środowiskowe - ziemię i wody Polski.
   „Tak naprawdę jest to walka o sedno demokracji” mówi Kryda podczas podróży przez wsie zapomnianej północno - zachodniej Polski „Oni chcą byśmy zamienili „Wielkiego Brata” ze Wschodu, na drugiego - z Zachodu.”
   
   
   
   Nabywanie ziemi
   
   
   
   W styczniu krajobraz wsi północno - zachodniej Polski wydaje się uśpiony, bezkresne pola skute są siarczystym mrozem. Kręte wiejskie drogi po których Kryda się porusza są zupełnie opustoszałe. Na dachach domów często widać bocianie gniazda - „ludzie nigdy ich nie niszczą” mówi „gdyż wierzą, że piorun nie uderzy w dom z bocianim gniazdem”.
   
   
   
   Kryda ze swą organizacją skupił się na działalności Smithfielda, korporacji o rocznych obrotach w 2003 roku sięgających ośmiu miliardów dolarów, ponieważ ta firma dla nich jest reprezentantem wszystkiego tego, co jest złe w amerykańskim wielkim biznesie. W ich oczach korporacja ta pustoszy środowisko, niszczy miejsca pracy, tradycyjną społeczność wiejską, bezlitośnie miażdży swoich krytyków w stołecznej Warszawie. „Smithfield nie przestrzega reguł” mówi „Co oni mówią? „Nie zadzierajcie z nami - my jesteśmy za duzi.”
   
   
   
   Jednak Kryda mówi, że prawdziwa walka odbywa się na takich wiejskich obszarach jak zachodniopomorskie. Do 1945 roku rządzili tym zakątkiem Polski Niemcy do momentu ofensywy Armii Czerwonej i ucieczki niemieckich mieszkańców. Zachodniopomorskie stało się jednym z regionów gdzie rozbudowano sieć PGRów, ponieważ tyle ziemi leżało tu odłogiem. PGR skonały na początku lat dziewięćdziesiątych, zostawiając po sobie tysiące bezrobotnych - „Oni czuli się tak, jakby trafili na śmietnik historii” wspomina Marzanna Sadowska, lokalny historyk.
   
   
   
   Cztery lata temu powstała tutaj nowa firma: Prima Farms, której dokumenty rejestracyjne mówią, że założyło ją dwóch polskich biznesmenów - współwłaścicieli spółki. Prima kupiła to co pozostało po jednym z PGRów i wprowadziła swoje biuro do prefabrykowanego baraku w Czaplinku, największym mieście na tym terenie. Prima Farms zaczęła bez rozgłosu kupować hodowle świń na tym terenie, modernizować obiekty i podpisywać kontrakty na hodowlę trzody z małymi hodowcami.
   Z czasem lokalne władze uświadomiły sobie skalę zakupów ziemi przez Primę oraz fakt, że wszystkie środki do tej spółki płyną wyłącznie z jednego źródła: Smithfield Foods - co było zabiegiem, by ominąć rządowe moratorium na sprzedawanie ziemi zagranicznym firmom.
   Punktem zwrotnym stało się lato 2003 roku, kiedy właściciel lokalnego hotelu zadzwonił do zarządu Czaplinka, skarżąc się, że fetor ze znajdującej się w odległości wielu kilometrów fermy w Byszkowie, stał się tak nieznośny, że goście hotelowi przerwali jedzenie obiadu na tarasie i natychmiast wyjechali. Bożena Michalak, sołtys wsi Psiegłowy, mówi, że podobna sytuacja dotyczy siedmiu wsi w okolicy. Jej pięcioletni syn nabawił się infekcji oczu podczas kąpieli w pobliskim jeziorze. Jej skarga do lokalnego urzędnika pozostała bez odpowiedzi - „Powiedział mi tylko, że jest za mały by cokolwiek zrobić - zbyt wielkie pieniądze wchodzą tu w grę.”
   
   
   
   Mieczysław Smyk odpowiedzialny za ochronę środowiska w administracji Czaplinka opowiada o inspekcji przeprowadzonej 22 lipca 2003 - urzędnicy natrafili wtedy na rów łączący dwa jeziora Pojezierza Drawskiego, do którego wylewano płynną gnojowicę. Ślady kół traktorów zaprowadziły inspektorów do farmy. Raport pokontrolny stwierdza: „Odór we wskazanej lokalizacji oraz wypalona roślinność wokół rowu wskazuje na zrzut w tym miejscu ogromnych ilości gnojowicy.” Późniejsza kontrola odkryła, że Prima nie posiada wymaganych zezwoleń na większość swojej działalności.
   Smyk wraz z Genowefą Polak, szefową rady powiatu siedzi w sali obrad czaplineckiego ratusza i mówi Krydzie, że rada ta głosowała przeciwko wydaniu pozwoleń na następne farmy Primy w stosunku 14 do 1.
   „Jestem przekonany, że ta firma chce tylko maksymalnych zysków - nic więcej ich nie interesuje” mówi Polak „oni nie zrobią nic, do czego nie są zmuszeni siłą.”
   Nikt tu nie jest optymistą dającym wiarę, że Prima może zmienić swoją politykę. Firma podpisała kontrakt z lokalnym rolnikiem, który stał się w ten sposób technicznie odpowiedzialny za utylizację gnojowicy pochodzącej z Primy.
   
   
   
   Jest tu jeszcze jeden czynnik - tłumaczy wiceburmistrz Czaplinka Zbigniew Bartosiak - Prima jest zbyt ważna by ryzykować konfrontację. Od czasu gdy otworzyła tu swoją siedzibę, firma ta stała się największym tutejszym płatnikiem podatków, wynoszących w ostatnich czterech latach prawie dwa miliony dolarów. Przynosi ona również zatrudnienie w regionie, gdzie oficjalnie bezrobocie wynosi 20%, a nieoficjalnie nie mniej niż 40%.
   „Nie mamy łatwej sytuacji tutaj” mówi Bartosiak „Z jednej strony, to bardzo ważna firma, mogą oni w ciągu jednego dnia przenieść się i swoje podatki gdzie indziej. Z drugiej strony nie możemy zapomnieć o ludziach, którzy tu mieszkają.”
   
   
   
   Utrata podstaw
   
   
   
   Adam Groździej włącza światło w zaciemnionej chlewni i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki 300 różowych prosiąt nagle się ożywia. Podaje paszę do metalowego pojemnika, a kwiczące zwierzęta zaczynają przepychać się w jego pobliże. Smutno się uśmiecha - obecny stan polskiej hodowli to konieczność dopłacania przez właściciela gospodarstwa do każdej wyhodowanej świni.
   Gospodarstwo Groździeja, prowadzone na spółkę z Arturem Raksimowiczem, to kolejne miejsce odwiedzone przez Krydę tego popołudnia. Ci współnicy kupili osiem lat temu 180 hektarów państwowej ziemi i stworzyli tu, na południe od Czaplinka, własną hodowlę świń.
   Z początku wszystko szło dobrze. Wtedy Smithfield poprzez Primę wszedł w posiadanie sąsiedniej farmy. Groździej wraz ze swym bratem Bolesławem, lokalnym aktywistą, byli tu pierwszymi, którzy zwrócili uwagę na tę nową firmę, jej szerokie nabytki ziemi i stosunek do środowiska. Adam nie może zrozumieć dlaczego Smithfield prowadzi swoją ekspansję w czasie, gdy już obecnie jest zbyt wiele świń, co powoduje dalszy spadek ich ceny, podczas, gdy ceny zboża i innych surowców idą do góry. Jego wniosek jest prosty - Smithfield chce jego i innych małych hodowców doprowadzić do bankrutctwa.
   „Jeżeli brakowałoby świń na rynku, rozumiałbym potrzebę nowych inwestycji w hodowlę” mówi „jednak w sytuacji nadprodukcji, nowi producenci to nasza katastrofa.” Groździej liczył na lokalną sprzedaż swoich produktów i budowę domków kempingowych koło gospodarstwa. W obecnej sytuacji już wątpi, że będzie mógł swoje plany zrealizować - jeżeli to wszystko będzie się dalej rozwijać, nie będzie już nas tutaj za pięć lat.”
   
   
   
   Aż 25% Polaków to rolnicy, a w USA jest tylko 3% farmerów. Polscy chłopi przetrwali Hitlera, Stalina i 45 lat sowieckiej dominacji, karmiąc siebie i cały naród. Polska wieś jest dumna ze swojskich wyrobów mięsnych, warzywnych, wypieków czy konfitur.
   W lecie 2003 roku Instytut Ochrony Zwierząt zorganizował czterodniowy pobyt w Polsce Roberta Kennedy’ego juniora - ekologa, który rozpoczął długą kampanię prawną przeciwko Smithfieldowi w Stanach Zjednoczonych. Kennedy, którego nazwisko wciąż przemawia do wielu Polaków, przedstawia historię ekologicznych problemów Smithfielda w USA - np. karę 12 milionów dolarów za łamanie amerykańskiego Aktu Czystej Wody w stanie Wirginia - i namawia Polaków do obrony swych gospodarstw i polskiej wsi. Filia Smithfielda pozwała Kennedy’ego w Polsce za rozpowszechnianie „nieprawdziwych i oczerniających informacji” o tej korporacji.
   
   
   
   Jednak Kryda nie jest pewien czy kampania przeciwko Smithfieldowi nie traci rozpędu - zwolennicy tej korporacji poparli przekwalifikowanie w polskim prawie gnojowicy z niebezpiecznego odpadu na „produkt rolniczy”. „Zrozumiałem, że nie wygramy z rządem i parlamentem” mówi „Oznacza to, że Smithfield dostanie to, czego chce.”
   
   
   
   Inna perspektywa roztacza się z 31. piętra lśniącego, stalowo-betonowego wieżowca w sercu Warszawy, gdzie Animex, największa polska filia Smithfielda ma swoje biura. Morten Jensen, urodzony w Danii prezes firmy, mówi, że Smithfield musi nauczyć się wielu trudnych lekcji w Polsce.
   Firma wkroczyła do Polski w 1999 roku zakupując większościowe udziały Animexu. Od tego czasu, według jej szefów, wpompowała ponad 240 milionów dolarów w polskie przedsięwzięcia, dopiero w zeszłym roku przedstawiając zysk, który wyniósł jedynie 1 milion dolarów. Jensen mówi: „Nie było tu nawet jednego dnia bez niespodzianek.” Tak jak to przedstawia, problemy Smithfielda nie były inne od problemów Groździeja: wyścig zbyt dużej ilości świń w pogoni za niknącą ilością polskich złotych. Tak jak górnictwo, hutnictwo czy przemysł stoczniowy, które przechodzą zasadniczą restrukturyzację, rolnictwo zatrudnia zbyt wielu ludzi zarabiając zbyt mało. Smithfield musiał zamknąć trzy duże zakłady mięsne Animexu zwalniając prawie 2000 ludzi, oficjalnie uzasadniając to koniecznością zachowania pozostałych 6000 miejsc pracy.
   
   
   
   W przypadku Primy oficjele korporacji zaznaczają, że nie zdobyła ona wszystkich wymaganych zezwoleń ekologicznych, natomiast dzieje się to w tej chwili. Choć Prima popełniała błędy w przeszłości, mówią, teraz stosuje dopuszczalne techniki użytkowania gnojowicy.
   
   
   
   „Ostatnią rzeczą na jakiej nam zależy to niszczenie ekoturystyki czy innych form rozwoju w Polsce” mówi Treacy, wiceprezydent Smithfielda w przeprowadzonym w Wirginii wywiadzie telefonicznym. Dodaje: musimy bardziej nauczyć się słuchać ludzi. Próbujemy rozpocząć dialog aby zrozumieć jakie są regulacje i jakie są obawy.”
   Zarzuty Kennedy’ego tylko pogorszyły sytuację, mówią oficjele. Po tym, co powiedział Kennedy chłopi obawiają się ze mną rozmawiać” mówi Jan Dominiak, dyrektor hodowlany Animexu. „Myślą, że reprezentuję mafię, przybywam by ich przekupić albo im zaszkodzić.”
   
   
   
   Dominiak, mocno zbudowany mężczyzna, wspominający z rozrzewnieniem studia hodowli świń w amerykańskim stanie Iowa ponad dwadzieścia lat temu, mówi, że pomoc takich korporacji jak Smithfield jest warunkiem przetrwania polskiej gospodarki. Polskie banki nie pożyczą pieniędzy polskim hodowcom trzody, a jego firma zapewnia kredyty. Zapewnia także doradztwo, obsługę weterynaryjną i inną pomoc w hodowli standardowych, „niskosłoninowych” świń, których domaga się rynek. „Jestem zwykłym, polskim chłopem z lasu” mówi Dominiak. „Powiem naszym chłopom, że jedynym sposobem by sprzedać swoją produkty do Japonii czy Korei, być częścią światowego rynku, jest pomoc takich wielkich korporacji jak Smithfield. Jeżeli mamy amerykański kapitał, możemy konkurować - to takie proste.”
   Glenn Frankel, Washington Post
   
   
   
   
   

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę