Dodawanie komentarza

Do tematu: Początki PiS daniny

Komentarze do artykułu: Powiedz NIE cenzurze w internecie!

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

Początki PiS daniny

~Jacek placek

2011-04-23 06:59:50

Zmierzam już niechybnie do końca naszych wspólnych wspomnień. Ale pozostało mi jeszcze szczegółowe przypomnienie naszej przygody w pierwszej połowie roku szkolnego 1952/53 w klasie IX b.
   W klasie tej wójtem została otyła dziewczyna o imieniu Franciszka i nazwisku Z., córka prawdopodobnie robotnika w upaństwowionym, dawnym arcyksiążęcym Browarze, którą wraz z innymi uczennicami i uczniami Liceum, zamieszkałymi na kolonii domków przy browarze, codziennie rano przywoziła, a po lekcjach odwoziła do browaru tzw. kibitka z zaprzężonym do niej koniem. W klasie był też wyrośnięty, chudy i kościsty nasz z Andrzejem kolega Leon S., z którym chodziliśmy do jednej klasy i oddziału: a., przez całą podstawówkę, i który po skończeniu IX b. klasy poszedł do szkoły oficerskiej, bo takie istniały wówczas możliwości uzyskiwania szlifów oficerskich. Odbiegając nieco od tematu, do czego mam wyjątkowe zdolności wspomnę, że ostatni w życiu kontakt z tymże Leonem, miałem po 1959 r., kiedy to odwiedził mnie, jako podporucznik lub już porucznik w mieszkaniu przy ul. Solskiego. Zresztą napędził mi wtedy na początku niezłego stracha, gdyż repetując wówczas któryś tam rok na Wydziale Prawa UJ i ujrzawszy go w mundurze przez tzw. kukiel /tak moja Mama nazywała wizjer/ w drzwiach wejściowych/ i nie poznawszy go, pomyślałem, że to armia wyciąga po mnie swoje łapska. Rychło jednak sprawa się wyjaśniła. Nie wykluczam, iż Leon podczas koleżeńskiej serdecznej, rozmowy nieopatrznie sprzedał mi nieco tajemnic wojskowych, bo oto dowiedziałem się, że jest zakwaterowany w ówczesnym Hotelu Garnizonowym, zlokalizowanym na rogu ul. Stradom i ul. Ludwika Waryńskiego
   /dziś św. Gertrudy, a nawiasem mówiąc powrót po 1989 r. w Krakowie do przedwojennych nazw ulic, to jedyna reforma władz miejskich, która się im powiodła, choć w przypadku ul. Solskiego całkiem niesłuszna, jeśli się zważy, że ten luminarz i nestor polskiej sceny narodowej wraz z żoną i ich opiekunką Helenką N. ostatnie lata życia, aż do śmierci zamieszkiwał w tym samym domu, co my z moją Mamą, początkowo w oficynie tak, iż ocierałem się o niego idąc nieraz po schodach, a później w kamienicy frontowej, by po wspomnianej reformie nie dość, że nie mieć ulicy swojego imienia, ale nawet tablicy pamiątkowej na kamienicy w której mieszkał/.
   No a teraz będę już zmierzał nieuchronnie do zapowiadanej wcześniej, nieco już też rozwiniętej , a ostatecznie z pewnych względów budującej puenty.
   Otóż, ową otyłą Frankę Z., zwaną w skrócie Franą, zestawiłem w parę kochanków z wyrośniętym, chudym i kościstym Leonem S. i w nabazgranym odręcznie na którejś lekcji wierszyku opisałem, co oni ze sobą mogliby wyprawiać. Ponieważ zastosowana została w wierszyku formalna klamra spinająca całość oraz wykorzystałem w swoisty sposób ówczesną praktykę gospodarczą, usankcjonowaną obowiązującym prawem, zwaną obowiązkową kontraktacją trzody chlewnej, pozwolę sobie zacytować początkową część i końcową zwrotkę owego pornograficznego dziełka. Zresztą zapis całości nie zachował się, a i tej całości nie pamiętam.
   
   Anonimowy utwór ludowy
   
   W ósmej klasie była Frana,
   Frana zakontraktowana.
   I tuczyła się okropnie.
   Niech tę Franę kaczka kopnie!
   
   Raz mówiła do Leona,
   że najlepsza gruba żona.
   Na takiej się nie źle jeździ,
   nie dostanie się boleści.
   Zaś na strasznie chudej babie,
   to nagniotków się nałapie.
   Itd., itp.
   
   /dok./
   A gdy przyszło franobicie,
   mnóstwo tłuszczu w każdej kicie,
   w każdej kicie panny Frany.
   Cieszcie z tego się bałwany!
   
   Andrzej M. – mój kompan w ławce - wierszyk przeczytał i pomimo moich pewnych obaw puścił obiegiem po klasie, podczas lekcji. Wierszyk dotarł w końcu do Frany, która po jego lekturze rozbeczała się, a następnie przekazała utworek wychowawcy klasy, którym był nauczyciel historii o nazwisku Ś., ale który nas nie uczył. Uczył nas natomiast ogromnie lubiany, przejściowy zesłaniec polityczny z Krakowa dr Franciszek L., który wbił nam do łbów tyle historycznej wiedzy, że Zdziskowi K., nieżyjącemu już niestety Marianowi K. i mnie, procentowała ona jeszcze podczas egzaminu wstępnego na wspomniane już Prawo oraz podczas egzaminów niezbędnych do zaliczenia pierwszego roku tych studiów. Wracając jednak po raz któryś do tematu, to rzecz jasna wychowawca klasy zarządził śledztwo i rzecz jasna winnych nie było. Przeprowadzono wszakże kontrolę zeszytów z klasówkami, zdeponowanych w kancelarii Liceum i ponad wszelką wątpliwość ustalono, że pismo jest moje. I wtedy Andrzej wykazał się niebywałym stopniem koleżeńskiej solidarności. Poczuł się współwinnym, jako ten, który na własną rękę puścił wierszyk w obieg po klasie i przyznał się również do popełnienia tego karygodnego występku. Na koniec warto jeszcze dopowiedzieć, że moja Babcia dowiedziała się od zaprzyjaźnionych z nią, a uczących w Liceum jeszcze od przed wojny profesorów o przebiegu owej nadzwyczajnej rady pedagogicznej. I tak, dyrektor żądał wydalenia nas z Liceum, jednak nie tyle za nieprzyzwoitą, ba! nieobyczajną treść wierszyka, ile za jego tytuł: ANONIMOWY UTWÓR LUDOWY, który mu nadałem dlatego, ponieważ bardzo lubiana przeze mnie profesorka B., która skutecznie rozbudziła we mnie miłość do lekcji z języka polskiego, akurat w tym okresie wykładała nam z literatury polskiej o twórczości ludowej, która była z reguły ANONIMOWA, a ja przecież tego wierszyka nie mogłem ze zrozumiałych względów firmować własnym nazwiskiem. Tymczasem stalinowski dyrektor K. uznał, że oto dwóch przedstawicieli podejrzanej wastwy inteligenckiej ośmiela się szydzić ze zdrowej KLASOWO twórczości ludowej. Ostatecznie został jednak przekonany przez innych członków rady, że należy nas raczej w Liceum pozostawić, bo wyrzucenie z Liceum, zwłaszcza Andrzeja, może zaostrzyć stosunki dyrektora Liceum z żywieckim Magistratem, w którym dość istotną funkcję pełni ojciec Andrzeja, wymieniany już Lubek. Ukarano nas więc łagodniej, a jak, to o tym już wcześniej napisałem.
   Już na sam koniec dorzucę jeszcze tylko, że wkrótce po tej całej awanturze nasza polonistka, jeszcze raz przypomnę jej nazwisko: B., poprosiła mnie uprzejmie, abym jej pomógł zanieść do domu, położonego w pobliżu ul. B***, w którym mieszkała wraz z mężem, bodaj inżynierem i córką, stos zeszytów z klasówkami do poprawy. Po drodze powiedziała mi w zaufaniu, że wierszyk, jak na mój wiek, jest na całkiem przyzwoitym poziomie i szkoda tylko, że jego treść jest wysoce nieprzyzwoita. I dalej, że jeśli w przyszłości nie będę koncentrował się na tej tematyce i będę nad sobą pracował, to może jeszcze ze mnie coś wyrośnie. I faktycznie jej prognoza czy wróżba ? przynajmniej po części się sprawdziła.
   Powiedz NIE cenzurze w internecie ! Czarne sutenery i kapłony sutanniarze w owczej skórze! Od Krezusa, Kryzysa, Św. Mamony + i Św. Hipokryzji + czarne barany @ Co Wandzie Pułtawskiej pół dziewicy wciskają pod spódnicę poświęcone BANANY + Na Krezusa rany ? O, raaany ! …
   Jacek placek

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę