Dodawanie komentarza

Do tematu: Ciekawsze postaci pracowników

Komentarze do artykułu: Powiedz NIE cenzurze w internecie!

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

Ciekawsze postaci pracowników

~Jacek placek

2011-04-28 08:14:04

MUS, spośród kilkunastu osobowej trupy
   Gospodarką komunalną i mieszkaniową zajmował się Sylweriusz D., strasznie dociekliwy, z zawodu nauczyciel i syn przedwojennego policjanta. Pracę w MUS-ie dostał przez protekcję swojego dalszego krewnego również D., o którym zresztą wyrażał się nie najlepiej, a który pracował w Wojewódzkiej Stacji Techniki Statystycznej (WSTS), mającej siedzibę w specjalnie wybudowanym, oszklonym pawilonie przy ul. Smolki, w którym z trudem mieściła się potężna maszyneria licząca, produkcji radzieckiej, protoplastka późniejszej polskiej Odry i chyba bardziej mechaniczna, niż elektroniczna. Liczyła bowiem dopiero po wcześniejszym osymbolizowaniu sprawozdań jednostkowych, a następnie przygotowaniu przez zespół panienek, zwanych nieoficjalnie a dwuznacznie dziurkowniczkami, na maszynach tzw. perforatorkach specjalnych kart, podziurkowanych wg nadanych wcześniej symboli na sprawozdaniach jednostkowych. Dopiero tak przygotowane karty potrafiło to ruskie ustrojstwo policzyć. I to często z błędami, które usuwała dopiero specjalna sekcja kontroli gotowych opracowań.
   Ów Sylweriusz D. pochodził z Warszawy, ale już w Krakowie ożenił się z krakowską mieszczką nauczycielką, wywodzącą się z prawniczego, sędziowskiego domu, zamieszkiwał u niej i urodziła mu synka, któremu nadano jeszcze dziwniejsze imię Sylwin. Ale wcześniej - o ile nie konfabuluję - byłem jego świadkiem na ich ślubie cywilnym, by w kilka lat później - i to już pamiętam dobrze - być jego świadkiem na rozprawie rozwodowej bez orzekania o winie, na której sędzina na zadane mi pytanie odpowiedziała sobie właściwie sama. Nietypowe jednak było to, że Sylweriuszowi sąd przyznał pełną opiekę nad Sylwinkiem, z którym następnie Sylwek powrócił z powrotem do Warszawy i do zawodu nauczycielskiego, choć pracując w MUS-ie zdążył skończyć również zaoczne studia na WSE.
   Z zabawnych historii dotyczących tego oryginała warto odnotować dwie. Tej pierwszej byłem świadkiem. Oto Sylwek telefonicznie wyjaśniał jakieś nieprawidłowości w sprawozdaniu z jedną z instytucji. Długo się rozwodził, nie dopuszczając do głosu rozmówczyni, chcącej mu przerwać. Gdy ją wreszcie dopuścił, ta powiedziała:
   Przepraszam pana, ale ja tu tylko sprzątam.
    Drugą historyjkę on sam mi opowiedział. Otóż, mieszkali z żoną w jej domku przy ul. Mieszka Pierwszego. Kiedyś późnym wieczorem zatrzymał go milicjant i zapytał:
   Gdzie pan mieszka?
   Sylwek zgodnie z prawdą i rzecz dla niego nietypowa skrótowo odpowiedział:
   Na Mieszka.
   Milicjant powtórnie:
   Ale ja pytam, gdzie pan mieszka?
   I taki dialog powtórzył się razy kilka, zanim się dogadali.
   Pisałem o tym już we wcześniejszych wspomnieniach. Z kolei funkcję koordynatora pełnił magister prawa Jan K., z pierwszego powojennego miotu UJ-tu (o rymnąłem sobie), zatrudniony całe lata w Prezydium RN m. Krakowa i znający znakomicie niemal wszystkich pracowników tegoż Urzędu oraz istniejące układy i koterie. Aktualnie mieszkał w Nowej Hucie, żonaty i dzieciaty, choć o rodzinie nie opowiadał. Pochodził spod Skawiny. Z urody taki chłopski pszeniczny i rumiany były blondyn, z wianuszkiem jeszcze blond włosów, okalających centralną łysinę, podobnej urody, co Stefan M. tyle, że ten w tych latach miał jeszcze bujną, kędzierzawą blond czuprynę. Filozofię życiową Jan K. także miał chłopską i za to go chwalę. Podstawowa zasada życiowa, którą się kierował i życzliwie mi wpajał brzmiała:
   W życiu się do niczego nie przyznawaj !
   Jako stary pracownik RN chętnie opowiadał, jak uczestniczył w akcji przymusowego osiedlania w Nowej Hucie Cyganów. Jak to z braku mieszkań, a odgórnych poleceń władz, by Cyganów na siłę uszczęśliwić, zameldował w dużej świetlicy osiedlowej ok. 50 cygańskich dusz, jak palili w tej świetlicy ogniska, za paliwo mając wyrywane parkiety i ramy drzwiowe oraz jak tłumaczyli mu w czasie obowiązkowo przeprowadzanej przez niego kontroli, brak na stanie połowy zameldowanych dusz, odpowiadając krótko i treściwie na jego pytanie:
   Gdzie są ci brakujący?
   Uszli na wolność.
   Uczestniczył też w ich uroczystościach biesiadnych, na których obowiązywała ściśle przestrzegana hierarchia: na przedzie siedzieli mężczyźni i jedli najsmaczniejsze kąski, potem kobiety, jeszcze potem dzieci, a na końcu psy i inne zwierzaki. Miał też swoje ulubione powiedzonko zresztą a propos:
   My, to jak Cyganie - jak nic, to nic, a jak się już do czegoś weźmiemy - to dalej  n i c !
   Kiedy Maryna, spiesząc po pracy z Węgrzc do córeczki Agnieszki, wychowywanej w tym czasie przez Teściową w mieszkaniu Teściów przy ulicy, już chyba wtedy znowu Starowiślnej , na przejściu dla pieszych została potrącona przez pędzącego motocyklistę z pasażerem, pozbierała się i pobiegła dalej, a potem dostała wezwanie na Kolegium Karno Administracyjne przy Prezydium RN m. Krakowa, Jasiu chciał mnie skontaktować ze swoim znajomym przewodniczącym tego Kolegium, by zadbać o sprawę, ja głupi i młody odmówiłem, bo wina motocyklisty wydawała mi się ewidentna. W efekcie żona okazała się winną, bo wg zeznań motocyklisty, pasażera oraz świadków o których sobie zadbali, to Maryna wyskoczyła im nagle na ulicę i potrącili ją, choć jechali z dozwoloną prędkością i zwolnili przed przejściem, skoro przeżyła. W efekcie otrzymała karę pieniężną i nie pamiętam, czy nie musiała też pokryć kosztów postępowania. Tak to bywa, jak nie słucha się starszych i doświadczonych przyjaciół, bo do takich zaliczałem w tamte lata Jana K.
   Kanjec z MUS, pod przymusem
   Jacek placek

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę