Dodawanie komentarza

Do tematu: O moim satyrzeniu w cieniu,

Komentarze do artykułu: Powiedz NIE cenzurze w internecie!

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

O moim satyrzeniu w cieniu,

~Jacek placek

2011-05-30 00:08:15

ale, jak w sranie wojennym w podziemu
   
   Zanim zacznę rozwijać powyższe dyscyplinujące mnie dyspozycje, muszę jeszcze cofnąć się wstecz, bowiem jeszcze przypomniało mi się to i owo.
   I tak, z tym redaktorem z krakowskiej rozgłośni PR, co to nazwiska jego nie pamiętam, a co podobno puścił przez radio moje fraszki, ale za nie nie zapłacił, kiedyś
   Fifek, ten mój mecenas, próbował mnie skontaktować. I rzeczywiście odbyłem z nim dwie bezpośrednie rozmowy w starym budynku krakowskiego radia przy ul. Szlak. W pierwszej rozmowie ów redaktor zwierzył mi się, że ma przygotować na noc sylwestrową, jakąś audycję, a nie ma pomysłu. Zachęcił mnie też, żebym spróbował sklecić jakiś okolicznościowy scenariusz i mu do rozgłośni podrzucił. Nie miałem wprawdzie o tej robocie pojęcia, ale coś tam skombinowałem. Mianowicie przyjąłem założenie, że odbywa się bal sylwestrowy /tło miała stanowić cicha muzyka taneczna/ , pary tańczą i panowie w tańcu bawią swoje partnerki mówionymi okolicznościowymi fraszkami. Wykombinowałem tych okolicznościowych fraszek, lepszych i gorszych, dosyć sporo. Ten pożal się Boże scenariusz podrzuciłem rzeczonemu redaktorowi na portiernię. Zaciekawiony losem mojego scenariusza, jeszcze przed Sylwestrem, do łapałem owego redaktora w jego pokoju redakcyjnym i dowiedziałem się, że jednak zrezygnował z mojego pomysłu i sięgnął do sprawdzonego samograja, a więc do zespołu muzycznego Makina czyli znanego mi jeszcze z plant w połowie lat pięćdziesiątych ub. w. Olka Kobylańskiego względnie Kobylińskiego, prezentującego muzyczny folklor miejski, w szczególności dzielnicy Zwierzyniec. Skłamałbym, gdybym powiedział, że wcale nie poczułem się nieco zawiedziony. Ale jakoś to przeżyłem.
   Kiedyś, a konkretnie w 1977 r. zdarzyło się, że w numerze Karuzeli porcyjka moich fraszek była poplamiona rozmazaną farbą drukarską. To także mnie trochę zabolało. Napisałem do redakcji liścik z reklamacją, zakończony stosowną fraszką, a redakcja liścik ów opublikowała w całości. Fraszkę zacytuję dla porządku:
   
   OSOBLIWA SAMOKRYTYKA
   
   Czasem nieczytelna fraszka mi się zdarzy.
   Wyłącznie przez niedbalstwo drukarzy.
   
   Jak z powyższego wynika starałem się ze wszystkiego wycisnąć gorszą lub lepszą fraszkę. Byłem więc – można powiedzieć - chory na schorzenie zwane fraszko twórstwem.
   Między 1977 a 1979 r. miałem cztery przedruki w tzw. bratnich czasopismach zagranicznych: słowackim Rohaczu i łotewskim „Dadzisie”, oczywiście z podaniem źródła przedruku, a zatem według wówczas obowiązującego prawa autorskiego – nieodpłatnie. A dowiadywałem się o tych
   przedrukach również z Karuzeli, która prowadziła stałą rubrykę Nasi za granicą.
   Przez czas jakiś współpracowałem z Głosem Nowej Huty, drukowali mnie chętnie, ale płacili marnie, a poza tym byłem w towarzystwie różnych, moim zdaniem... grafomanów. Z nich zwłaszcza jeden szczególnie mi podpadał. Więc kiedy opublikował jakiś bez sensu dwu wers, w którym mięso zrymowało mu się z Wałęsą, postanowiłem mu przywalić i wysłałem do redakcji fraszkę:
   
   WYCIECZKA OSOBISTA
   
   Najłatwiej jest mięso
   zrymować z Wałęsą.
   To rzecz prosta taka,
   jak rym do... Kobaka.
   
   Bo ten aparat miał na nazwisko Kobaka, a na imię Ryszard. Redakcja puściła tę WYCIECZKĘ OSOBISTĄ bez żadnego komentarza i całkiem samotnie. Zresztą ja również przesłałem ją po prostu wśród innych drobiazgów i bez komentarza. Jak każdego ambitnego grafomana, ta moja WYCIECZKA OSOBISTA pod jego adresem musiała go szczególnie obejść, bo już w następnym numerze „Głosu” znalazła się jego odpowiedź. W tej odpowiedzi zadał sobie niemało trudu, bo przeleciał wiele moich fraszek i wynotował wszystkie moje również proste rymy, ich wykaz zakończył dłuższą rymowanką, której puenta była po łacinie i była znaną maksymą medice, cura te ipsum lekarzu, ulecz się sam. Tak więc z WYCIECZKI OSOBISTEJ pojął tylko tyle, że chodzi mi wyłącznie o rymy, ale za to popisał się znajomością języka klasycznego, żebym sobie nie myślał, że mam do czynienia z byle kim. Nawet mnie to ubawiło. Ale nie miałem mu zamiaru tłumaczyć, jak powinna wyglądać dobra fraszka i więcej się nie odezwałem. Za to dla Kobaki sprawa była tak bolesna, że jeszcze dwu lub trzykrotnie na udostępnianych mu łamach Głosu odgryzał mi się. Może nawet odgryzałby się dalej, gdyby nie wzięła mnie w obronę, inna fraszko pisarka, również publikująca w Głosie, a której nazwiska dziś już nie pamiętam, ale za obronę dziękuję. Ponieważ przestałem przesyłać Głosowi swoje utwory, w tym nawet wiersze satyryczne, na przełomie sierpnia i września 1981 r. Głos zamieścił list jednego z czytelników, który się przedstawił, jako mgr inż. Bronisław Jurzak, a który upominał się o fraszki pani Nowak i pana C., a redakcja go zadowoliła fraszkami pani Nowak, bo moich już nie miała. Ja konsekwentnie nic już im nie podsyłałem, a przyszło mi to łatwo ponieważ Głos płacił marnie, a poza tym znudziło mi towarzystwo różnych kobaków. Żeby zakończyć całą sprawę definitywnie, na początku października napisałem list, w którym skromnie podziękowałem za współpracę, skokietowałem P.T. Czytelników, a pozostałych Współpracowników zapewniłem, że dzięki mojej decyzji zyskają więcej miejsca na łamach. Do listu dołączyłem ostatnie cztery fraszki, z których dwie warto zacytować:
   
   TAJEMNICA PUBLICZNA
   
   Co piszczy w trawie? Dziś ukryć się nie da.
   Bieda.
   
   
   WĄTPLIWA POCIECHA
   
   Każde bagno
   jakieś ma dno
   
   Redakcja zamieściła cały mój list i fraszki oraz notkę od siebie, w której grzecznie namawiała mnie do zmiany decyzji. Miałem więc satysfakcję, ale decyzji nigdy już nie zmieniłem. Obecnie zaś tej gazety prawdopodobnie już nie ma, choć tego nie sprawdzałem.
   Wiersze satyryczne nie były wprawdzie moją domeną, ale przez te wszystkie lata udało mi się ich sklecić, tak na oko licząc ze... dwadzieścia. Nie będę żadnego cytować, choć przypominam sobie, że niektóre miały taki stopień uogólnienia, który daje im szansę przetrwania. Ze wspomnianej liczby wierszy, cztery zamieściłem w Szpilkach, w okresie od listopada 1980 r. do roku 1985. W listopadzie, a więc jeszcze przed stanem wojennym, K.T.Toeplitza zastąpił na stanowisku redaktora naczelnego Witold Filler, nie wykluczam, że po Arnoldzie Mostowiczu znowu Żyd. Zajął to stanowisko, sprawując równocześnie funkcję dyrektorską w warszawskim Teatrze Syrena. Najwidoczniej władza cierpiała na brak odpowiedniej kadry kierowniczej. W końcu nic mnie to nie kosztowało, więc wraz z wysłanym na jego ręce wierszem, złożyłem mu gratulacje, w związku z awansem na to stanowisko redaktora naczelnego. Tak rozpoczęła się moja, od przypadku do przypadku, współpraca ze Szpilkami w latach 1980 do 1985, w których różni aktorzy, literaci, pismaki, a nawet satyrycy, którzy wcześniej nie schodzili z ekranów telewizorów, chałturzyli nie źle zarabiając, jak na tamte czasy, obrażeni na stan wojenny odmawiali występów i innych rodzajów działalności, bo udali się na tzw. emigrację wewnętrzną. Ja tego robić nie zamierzałem. Wcześniej głupal Wałęsa wysłał list do robotników radzieckich, do Peerelu przylatywał od czasu do czasu Pielgrzym i nadal mieszał ludziom w głowach, Nowak+Jeziorański w Wolnej Europie rozdzierał szaty, chwiejącą się, bo szarpaną ciągłymi strajkami, peerelowską gospodarkę, skutecznie dobijał Zachód, blokując polski eksport do krajów zachodnich oraz wstrzymując własny eksport do Peerelu, a jednocześnie ten pełen obłudy Zachód finansował działalność solidaruchów oraz uruchomił indywidualną i instytucjonalną pomoc humanitarną dla bidnych ? Polek i Polaków, oczywiście za ulgi podatkowe udzielane pomagającym, a do tego wszystkiego tuż za wschodnią granicą Peerelu odbywała manewry Armia Czerwona. Wprawdzie zgarnięto czołówkę solidaruchów, ale obchodzono się z nimi jak ze zgniłymi jajami i niewiele to zmieniło. Nic nie dała także próba szukania ratunku przez Jaruzelskiego u Prezydenta Francji. Ten wprawdzie łaskawie Jaruzelskiego przyjął, ale wpuścił do pałacu tylnymi drzwiami. Na koniec nadgorliwi pracownicy służby bezpieczeństwa brutalnie sprzątnęli kapelana solidaruchów, co dało dodatkowe argumenty Pielgrzymowi i całemu Zachodowi, choć ten ostatni jest w dużym procencie laicki. To był kardynalny błąd i początek końca. Z kolei niedobitki dezerterów z Rządu Londyńkiego, nie wiedzieć dlaczego nazywanego szumnie rządem polskim na uchodźstwie, po cichu liczyli, że a, nuż ? na barkach solidaruchów przeniesieni zostaną do Polski, opuszczonej haniebnie w r. 1939, skoro nie udało tego zrobić w 1944 r. na chłopięcych barkach powstańców warszawskich, i znowu sobie porządzą, kiedy jednak po przewrocie w 1989 r. okazało się to mało prawdopodobne, bo w III RP jest nawet nadwyżka ignorantów chętnych do rządzenia, przy szwendał się do już III RP niejaki Kaczorowski, również szumnie nazywany ostatnim prezydentem na uchodźstwie, i uroczyście przekazał nieukowi Wałęsie pieczołowicie przechowane insygnia Najjaśniejszej II Rzeczypospolitej, w zamian za co został odznaczony przez jasnogórskich Paulinów.
   I to byłoby już wszystko, gdyby nie drobny szczegół, a mianowicie zamiast przywozić tego orła w koronie, bo w końcu wystarcza też orzeł bez korony, tym bardziej, że Polska od dawna już nie jest królestwem, a od 1989 r, jest tylko KUREWSTWEM... niestety ów osratni PREZYMEND zapomniał przywieź niepoliczone do dzisiaj i nie oddane Narodowi tony parytetowego złota, które z NBP przed wrześniem 1939 zrabowała ta srarytesrowa dezerterska cuchnąca skunksem skurwysyńska HOŁOTA...
   Tak to wszystko widzę z perspektywy siedemnastu lat. Obserwując zaś bacznie przez te siedemnaście lat wszystkie nonsensy popełnione przez wszystkie kolejne trupy rządzące, całkowicie zmieniła mi się optyka patrzenia na przytoczone wydarzenia, poprzedzające przewrót , podstępnie, bo bez pytania o zgodę Narodu dokonany w 1989 r.
   
   Jacek placek obecnie z podziemia w obawie o swoją skórę, tatuowaną przez od wolnego słowa, przez nie wiadomo kogo, a może jeszcze peerelowską CENZURĘ ?

ODPOWIEDZ

megalomanowi

~Boromeusz G.

2011-07-01 17:30:35

Wydaje Ci się, niezrealizowany literacie, że jak będziesz komuś ubliżał, to zmądrzejesz, lub będą Cię drukować w liczących się pismach literackich. Wynika z tego,że jesteś byle kim, miernotą, a piszesz te swoje wypociny, ubliżając jakiemuś tam kobakowi, stokroć lepszemu od Ciebie i teraz możesz liczyć tylko na pyskówki w Internecie i na drukowalność, bo sam sobie drukujesz. Zaś w Głosie płacono Ci marnie, adekwatnie do twojego talentu pseudo literackiego. No i kryjesz się pod przyłbicą anonimu. Bohaterusz esbecki.

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę