Dodawanie komentarza

Do tematu: Póki co o czym innym,

Komentarze do artykułu: Powiedz NIE cenzurze w internecie!

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

Póki co o czym innym,

~Jacek placek

2011-05-30 00:51:32

jak to w wyciu godzinnym
   
   SATYRYK ZAPISAŁ
   WIELE WARTĄ
   BALLADĘ NA FAKTACH
   OPARTĄ
   
   Niegdyś w okresie rządów Gierka,
   słuchacz ciekawy już zerka.
   Zakłady w Oświęcimiu Chemiczne,
   były w rozbudowie dynamicznej.
   
   Parszywych Szwabów informuję,
   niech każdy to nosem szpicla czuje,
   że to nie Auschwitz żaden,
   tylko Oświęcim przez przypadek.
   
   To tylko tak na marginesie,
   ale wiatr historii wciąż niesie,
   że jak tam było? Źle było.
   Za Auschwitz... to wal was w ryło!
   
   A w oświęcimskich Zakładach owych,
   dyrektorem na czas rozbudowy,
   był inżynier chemik morowy chłop,
   z dawnych Mościc przeniesiony. Hop...
   
   Z pochodzenia ów inżynier, to Czech,
   żywcem jakby wzięty z owych braci trzech,
   a nazwisko miał proste, jak świczka
   i kwiatowe... inżynier Rużiczka.
   
   Skąd to wiem... Jeśli o to wam biega.
   Bo pracował tam mój dobry kolega,
   co jak ja był prawnikiem. I z tej racji,
   pracował w dziale organizacji.
   
   Ten Rużiczka czasem był żartował,
   lecz te żarty kryły święte słowa...
   Gdy potrzebne było zarządzenie,
   to autorów przestrzegał niezmiennie.
   
   Tylko żeby nie było ono dłuższe,
   niż strona maszynopisu. Bo uduszę.
    ta leniwa załoga dłuższego
   nie przeczyta... kurwa... Mówię kolegom.
   
   Innym razem powiadał ten pan:
   tylko żadnych organizacyjnych zmian.
   Bo każda zmiana, jak słusznie wnoszę,
   jest zmianą tylko... kurwa... na gorsze.
   
   Mój kolega i w dziale miłe panie,
   wymyślili na te żarty nazwanie,
   a te nazwy były proste, jak świczki
   Dwa prawa inżyniera Rużiczki.
   
   Kończąc już tę przydługą balladę,
   do łbów kundlom te prawa kładę,
   co ustawy tasiemcowe tworzą,
   nie z wiedzą. Lecz z pomocą bożą.
   
   Czas już na wstrzymanie wziąć wreszcie,
   inżynierowi, co był Czechem uwierzcie,
   bo tych ustaw, kto z was w Kraju spyta,
   żaden wasz wyborca nie przeczytał.
   
   Drugie prawo jest jeszcze ważniejsze,
   w porąbanej tej Najklechniejszej”,
   a jest proste, jak samochód Porsche
   ZMIANA USROJU WYSZŁA... KURWA,
   NA GORSZE!!!
   
   Uwaga od autorska: Powyższa balladka jest autentykiem. Stanowi wierne – na ile pozwoliły ograniczenia mowy wiązanej streszczenie fragmentu z bogatego civi mojego kolegi ze studiów, a także w pewnym okresie z pracy w C***, nieżyjącego już dziś Adasia Tabora. Mam też o nim ciepłe, choć po części złośliwe wspomnienia w innych plikach.
   
   A poniżej właśnie te wspomnienia.
   Powyższa ballada wcale nie przypadkiem znalazła się w tym miejscu.
   A dlaczego?
   Zaraz obszernie wyjaśnię.
   W latach 1957 i w latach następnych, w których, jako jeden z czołowych „leserów” /tak nazywano w tamtych latach studentów, a także studentki „leserki”, którym nie spieszyło się do skończenia studiów/ studiowałem na Wydziale Prawa UJ na którymś z lat studiował ze mną także m.in. Adam Tabor.
   Adaś Tabor był wyjątkowym mękułą. Kiedy coś opowiadał, a gadułą był rzadkim, to były to sprawy oczywiste. Jednak on opowiadał o nich, jakby jeszcze nikt nigdy o nich nie opowiedział i jakby to właśnie on odkrywał na nowo już dawno odkrytą Amerykę. Kiedy więc siedzieliśmy sobie w słońcu na ławce vis a vis wejścia do Collegium Novum, zastanawiając się czy mamy udać się na wykład, a któryś z nas zauważył zbliżającego się Adama, padał z jego ust rozpaczliwy okrzyk: - Rany boskie, Tabor idzie! - i natychmiast wszyscy rozpierzchaliśmy się w pośpiechu,. Wielu wolało już wysłuchać, choćby najnudniejszego wykładu, niż słuchać wywodów Adama. Tylko ja miałem dość cierpliwości, żeby do od czasu do czasu go wysłuchać. Kierowała mną zresztą cicha nadzieja, że w końcu kiedyś musi opowiedzieć coś ciekawego. Wiedzieliśmy o nim sporo. Że ma młodszego kuzyna, który również będzie studiować prawo oraz jego młodszą siostrę Krystynę kuzynkę, która zamierza studiować nas WSE, że ich rodzice jakby rywalizują w kwestii dzieci między sobą, że zanim wylądował na prawie, już przez rok studiował rzemiosło aktorskie w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, ale że sam z niej zrezygnował, w co nie za bardzo wierzyliśmy oraz że jest gorącym miłośnikiem muzyki tzw. poważnej i słuchaczem koncertów w Filharmonii Krakowskiej. Jeszcze podczas studiów straciłem jednak z nim kontakt, bo on studiował dość pilnie, a ja – już wiecie jak. W każdym razie póki co, zanim utraciłem z nim na wiele lat kontakt, nie zdołał mi nic interesującego opowiedzieć. I kiedy już zupełnie utraciłem nadzieję i na kontakt z nim, i na jego ciekawą opowieść, ni stąd ni zowąd w drugiej połowie lat siedemdziesiątych ub.w. pojawił się w C***, gdzie początkowo zatrudniono go na stanowisku zastępcy kierownika działu spraw pracowniczych. Ponieważ jednak nie mógł się pogodzić z kierownikiem tego działu Marianem Pietrunikiem, załatwił sobie przeniesienie do działu ekonomicznego, kierowanego przez Zdzisława Młocka. Tu muszę na chwilę odbiec od Adama i opowiedzieć coś o Pietruniku, takim peerelowskim cwaniaczku. Ten rozpoczynał każdy dzień od lektury gazety, a w niej od studiowania nekrologów, które to studiowanie rozpoczynał zawsze sakramentalnym stwierdzeniem: No to zobaczmy, kto dziś rzucił palenie. To jego powiedzenie wykorzystałem w jednej z fraszek, opublikowanych w Karuzeli, a która przedstawiała się tak:
   
   NAGROBEK NAŁOGOWEGO
   PALACZA TYTONIU
   
   Krótkie pośmiertne o nim wspomnienie
   definitywnie rzucił palenie.
   
   Tu muszę uczciwie się przyznać, że z otrzymanego honorarium ani grosza nie odpaliłem pomysłodawcy powyższej fraszki. Na swoje usprawiedliwienie mam jednak to, że Pietrunik po nieskutecznych zabiegach o wymyślone przez siebie stanowisko jeszcze jednego zastępcy dyrektora, tym razem jakoby niezbędnego zastępcy d/s spraw administracyjno-gospodarczych, zwinął żagle z C*** i zaokrętował się w jakimś przedsiębiorstwie, wysyłającym pracowników na budowę w NRD i wraz z ową załogą faktycznie tam popłynęli. On jako specjalista d.s. pracowniczych. Cała wysłana załoga, otrzymywała wypłatę w markach NRDowskich, których realna wartość była wyższa od polskich złotych. Tak to wielu kombinowało we wczesnej gierkowskiej rzeczywistości.
   Wróćmy jednak do Adama.
   Ja już w tym czasie zajmowałem się rzecznictwem patentowym, choć jeszcze nie miałem uprawnień rzecznika patentowego, a Tabor w wolnych chwilach za chadzał do pokoju w którym pracowałem na pogaduchę. Wtedy dowiedziałem się, że ów jego kuzyn Wojtek skończył prawo i jest doktorem prawa, zatrudnionym w Instytucie Ochrony Przemysłowej UJ, że siostra Wojtka kuzynka Krystyna Tabor skończyła WSE, przy okazji okazało się, że ją dobrze znam, bowiem w początkowym okresie istnienia Laboratorium pracowała ze mną. Ponadto dowiedziałem się, że jest żonaty i że z żoną dorobili się dwóch synów oraz że ci synowie tak się wycwanili, że nauczyli się hiszpańskiego, aby przy rodzicach rozmawiać na tajne tematy, ale że on – ojciec Adam – przechytrzył ich, bo też nauczył się tego języka, który według niego ma prostą gramatykę i składnię. Wreszcie dowiedziałem się, że jego żona pracuje w Sanepidzie i odpowiada za kontrolę mięsa oraz jego wyrobów w krakowskich Zakładach Mięsnych, w związku z czym mają bez problemu w domu mięso i że jego żona ma wiele psiapsiułek, ale że on ją za to nauczył bywać na koncertach w Filharmonii oraz że lubi muzykę Bitlesów, bowiem gdy ją rozłoży się na czynniki, to zawiera ona wiele elementów muzyki klasycznej. A na sam koniec dowiedziałem się, że przez te lata w których nie mieliśmy ze sobą kontaktu często zmieniał pracę, pracował nawet z moją Mamą w szewskiej Gromadzie. I wreszcie, przy okazji tych często zmienianych prac, nareszcie po tylu latach, usłyszałem od Adama opowieść zaiste ciekawą. Poniżej streszczę ją dokładnie, ponieważ warta jest tego.
   Oto, Adam w swoich licznych wojażach zawodowych zahaczył nawet o dział organizacyjno-prawny w Zakładach Chemicznych w Oświęcimiu. I to w dodatku w okresie ich rozbudowy. Organizatorem tej rozbudowy był skierowany do wykonania tego priorytetowego zadania przez Partię i Rząd z Zakładów Chemicznych w Mościcach przedwojenny inżynier czeskiego pochodzenia, który w tych mościckich Zakładach jeszcze przed wojną zdobywał ostrogi zawodowe, a który nosił kwiatowe nazwisko Rużiczka.
   Kiedy przychodził do wspomnianego działu z poleceniem, aby przygotowano mu zarządzenie wewnętrzne, po omówieniu o co mu chodzi, zwykł był na odchodnym rzucać sakramentalne:
   
   Tylko żeby mi to zarządzenie nie było, kurwa, dłuższe niż jedna strona maszynopisu, bo dłuższego oni w życiu nie przeczytają.
   
   I to twierdzenie pracownicy działu nazwali żartobliwie: Pierwszym prawem inżyniera Rużiczki.
   Czasem inżynier w przypływie wolnego czasu i dobrego humoru za chadzał do wspomnianego działu, raczył pożartować z personelem, a na odchodnym rzucał:
   
   Tylko żeby wam do łbów nie wpadły pomysły jakichś zmian organizacyjnych, bo każda, kurwa, taka zmiana jest tylko na gorsze.
   
   To prawo należy rozumieć szerzej. Można je również odnieść do wszystkich zmian ustrojów polityczno-społecznych i do form rządzenia...
   I to twierdzenie pracownicy działu zakwalifikowali jako:
   Drugie prawo inżyniera Rużiczki.
   
   Zaś ja, jako emerytowany, ale i doświadczony pracownik przedsiębiorstwa państwowego jestem gorącym wyznawcą obu tych praw.
   
   Adasia Tabora też już nie tak dawno temu, a piszę o tym 08.02.2008 r. los podebrał z naszej półki i teraz gdzieś tam w niebycie może znowu zanudza kogoś swoimi opowiastkami.
   
   Jacek placek, a c.d. bytć mooożet nastupit...

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę