Dodawanie komentarza

Do tematu: Teraz będzie długa przerwa,

Komentarze do artykułu: Powiedz NIE cenzurze w internecie!

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

Teraz będzie długa przerwa,

~Jacek placek

2011-06-02 01:14:17

bo mam zamiar napisać historię Osiedla Cegielniana, na którym z Żoną mieszkamy, a wcześniej również z Agnieszką i tymczasowo z Heniem, jej mężem – mieszkaliśmy wspólnie. Mieszkanie – to skromne M-3.
   
   Myślę, że Edward Gierek zasługuje na udokumentowanie historii naszego Osiedla, I symboliczne nazwanie oficjalne Osiedla imieniem Edwarda Gierka. Tego małego Osiedla, składającego się w pierwszym swoim okresie z dziesięciu liczących po jedenaście pięter bloków z wielkiej płyty, po 120 mieszkań w bloku, zatem liczącego łącznie z 1.200 mieszkań, w których średnio żyją po 3,5 osoby. Podsumowując, w tym Osiedlu zamieszkuje z grubsza 4.200 dorosłych i dzieci obojga płci.
   Warto też wiedzieć, że mieszkanie jest dla człowieka jednym z podstawowych dóbr, w którym może odpoczywać, żywić się, mnożyć i prowadzić życie rodzinne, do którego taką wagę rzekomo przywiązuje Kościół.
   Ponadto warto wiedzieć, że takich osiedli w okresie rządów Gierka, w miastach i miasteczkach Peerelu, wybudowano tyle, że w sumie dało to 3 miliony mieszkań x 3,5 osoby/mieszkanie = circa dla 10 milionów mieszkańców. Biorąc pod uwagę, że Peerel w tym czasie liczyło 32 miliony Peerelczyków, to można śmiało stwierdzić, że około 1/3 Peerelczyków, zamieszkała w tanich dostępnych dla nich finansowo i pełno komfortowych mieszkaniach, lepszych od wcześniejszych ich warunków mieszkaniowych.
   Tymczasem nie dalej, jak we wrześniu 2007 r. wysłuchałem dyskusji, prowadzonej w radiu, na temat obecnych problemów mieszkaniowych i dobrze zapadła mi w pamięć pewna liczba.
   Otóż, w prymitywnych warunkach bez wody bieżącej, kanalizacji i gazu, nie mówiąc już o C.O., egzystuje w Najjaśniejszej 9 milionów 600 tysięcy Kowalskich i Malinowskich z rodzinami. Dowiedziałem się też, że wszystkie kolejne rządy olewają problem budowy tanich, dostępnych dla przeciętnej kieszeni mieszkań, wierząc w czarodziejska rękę wolnego rynku, która to za nich rzekomo ma załatwić.
   Wracam jeszcze do okresu Gierka.
   Faktem jest, że mieszkania w tych blokach, były wykonane byle jak. Ale to już nie wina Gierka, tylko niesprawności wielu czynników, jak przeinwestowanie Kraju, przy ekstensywnych metodach pracy, polegających na stałym zwiększaniu zatrudnienia, czerpanego z zasobów siły roboczej zwłaszcza wśród ludności wiejskiej, dalej słabego poziomu zmechanizowania prac budowlanych, kiepskiej organizacji tych prac, braku skutecznych bodźców do egzekwowania wydajnej pracy, ale przede wszystkim byle jakością pracy, zwłaszcza nowo powstałej wówczas grupy społeczno-zawodowej, zwanej chłopo-robotnikami, którzy po pracach polowych w swoich karłowatych gospodarstwach, przywożeni byli na budowy właściwie po to, żeby sobie na nich mogli wypocząć, popić piwa lub gorzały w częstych przerwach w pracy i wreszcie nakraść z budów ile się tylko dało. Owej grupie chłopo-robotniczej powodującej niską jakość wykończenia ówcześnie budowanych mieszkań w sygnalizowanej historii Osiedla poświęcę więcej miejsca.
   
   Wspominałem, że będzie bardzo negatywna ocenia grupy społeczno-zawodowej, zwanej w latach gierkowskich chłopo-robotnikami. I będzie to rozwinięcie, bo oto w kiosku ogólno spożywczym, ale z piwem, w którym pracuje moja „osobista narzeczona zresztą niestety”, którą posiadam za wiedzą i zgodą zasłużonej a zacnej Żony Maryny” a która to narzeczona jest o sporo ponad dziesięć lat ode mnie młodsza i aktualnie przechodzi, ale pogodnie menopauzę, a poza tym ma spory temperament oraz odpowiadające mi poczucie humoru i otóż w owym kiosku kilka dni temu pojawił się klient, tak na oko pięćdziesięcioletni, aby nabyć dwie puszki piwa Tatra. I tak się szczęśliwie złożyło, że okazał się być budowlańcem, choć rencistą inwalidzkim, z uwagi na niegdysiejszą poważną kontuzję prawej dłoni, który jednak przy pracach remontowo-budowlanych na naszym Osiedlu do owej renty musi sobie dorabiać. Dodatkowo okazało się, że jest Lachem z Doliny Kosarzyska w sądeckim regionie, bo Sądeczanie są Lachami, a nie – jak się powszechnie uważa – Góralami. Więc gadu-gadu porozmawialiśmy o znanych mi z pobytów wakacyjnych i szkoleniowych: Starym Sączu, Barcicach, Piwnicznej, Muszynie i Żegiestowie. Potem ów Lach opowiedział nam o tym, jak budynki – nawet o wyjątkowo trwałych murach, choćby budynku stojącego w pobliżu ul. Lubicz Hotelu Europejskiego niszczą, powodując pęknięcia, drgania wywołane przez łajdackie ciężkie tiry firm z Zachodu, wiozące swój szajs towarowy głównie na Wschód.
   Wreszcie najważniejsze.
   Oto, na koniec rozmowy, przyznał mi rację w sprawie chłopo-robotników i opowiedział nam, że jego stary już dziś sąsiad, właśnie był w interesujących mnie latach, dowożonym na budowy chłopo-robotnikiem i nakradł w tym okresie z państwowych budów tyle państwowych materiałów budowlanych, że do dziś mieszka w postawionym z tych kradzionych materiałów solidnym i okazałym domu. Następnie ja mu opowiedziałem, że w trakcie budowy kościoła na naszym Osiedlu na własne oczy widziałem zajeżdżające na teren budowy samochody Transbudu, opróżniające gruszki płynnego betonu za pół litra lub może za Bóg zapłać i zacząłem głośno się zastanawiać, czy klechy posiadają także tajne i tajemne... jak wszystko u nich dane, mówiące o tym, ile w tamtych latach z tych kradzionych materiałów budowlanych wznieśli tak zwanych świątyń pańskich ...
   Już na sam koniec naszej pouczającej dla mnie pogwarki, nasz znajomy Lach opowiedział, że kiedy ucząc się zawodu praktykował w peerelowskiej firmie budowlanej, jeden z majstrów polecił praktykantom, aby pojechali do jego wioski i tam sąsiadowi rozlali na dziedzińcu gospodarstwa gruchę płynnego betonu i ładnie ten beton rozprowadzili w szalunku tak, co by powstała równa i trwała płyta, stanowiąca trwałą twardą powierzchnię dziedzińca, będącego tego gospodarstwa obejściem.
   Z kolei, nieżyjący już od dawna wujek Lolek ze Sporysza, będącego w tym czasie już częścią Żywca, a wcześniej jego przysiółka i oddzielnej gminy czy gromady, opowiedział mi, jak z ambitnym księdzem Dzidkiem, podobno mającym partyzancką przeszłość, administrującym kaplicą w Sporyszu, zamieniali ową kaplicę w zasadzie w kościół, poprzez niby to jej remont.
   Otóż, wujek Lolek z uwagi na swój zawód księgowego-finansisty tak manipulował rachunkami za materiały budowlane często uzyskiwane na lewo, że odpowiedni wydział do spraw wyznań w niczym się nie połapał.
   Znana jest też autentyczna historia, która miała miejsce w którejś z wiosek powiatu żywieckiego, gdzie to miejscowi Górale, nie mając zgody na budowę kościoła, uzyskali zgodę na remont istniejącej kaplicy, którą pozasłaniali rusztowaniami i elementami maskującymi na dłuższy czas. W tym czasie przygotowywali i dopracowywali elementy budowli z bierwion, a gdy już wszystkie mieli gotowe, w przeciągu jednej nocy złożyli z nich kościółek drewniany w stylu góralskim, który ukazał się zdumionym oczom tzw. czynników urzędowych, po rozebraniu rusztowania oraz elementów maskujących.
   Wreszcie Sobkowicz Rycho P. opowiedział mi wiarygodną historię. Zatrudniony w Okręgowym Przedsiębiorstwie Handlu Zwierzętami Hodowlanymi w Krakowie przy ul. Św. Krzyża, któremu Rych dyrektorował kierowca, który wcześniej pracował w Transbudzie, opowiedział Rychowi, jak to niezliczoną ilość razy woził różne materiały budowlane na teren budowy kościoła w Nowej Hucie i zwalał je na tym terenie za Bóg zapłać. No i takim oto sposobem powstała Świątynia Boża, której, jak na ironię... klechy nadały nazwę Arki przymierza, Do dziś pozostaje bez odpowiedzi pytanie: Przymierza, ale kogo i z kim?
   
   Skoro zaś wśród wymienionych, a znanych mi z pobytów nich miejscowości w nowosądeckim, wymieniony został także Żegiestów, to warto zatrzymać się tu na dobrą chwilę.
   Oto, w samym środku mroźnej i śnieżnej zimy, wiózł mnie do wymienionego kurortu, późnym popołudniem krótkiego zimowego dnia, peerelowski autobus PKS marki Jelcz, na tygodniowe lub nawet dwutygodniowe szkolenie reżimowego naszego Związku Zawodowego. Wiózł mnie w ramach polecenia wyjazdu służbowego wystawionego przez CLPO, które opłacało mi przejazd tam i powrotny. Zakwaterowanie w domu wczasowym oraz całodzienne wyżywienie pokrywał z posiadanego funduszu szkoleniowego krakowski Oddział naszego macierzystego Związku. To tyle o finansach tej imprezy.
   We wspomnianym autobusie miejsce obok mnie zajęła jakaś aśćka w wieku puodchodzoncym puod kozik, jak mawiają Gorale. Wobec narastających ciemności, po wyjeździe z Krakowa na trasę, kierowca zgasił mdłe światła wewnątrz autobusu, co by w ciemnościach lepiej widział drogę.
   Wcześniej już dowiedziałem się od owej sąsiadującej ze mną pasażerki, że jedzie do Muszyny, gdzie mieszka stale ze starszym od niej mężem stolarzem i popij bratem, a o tym, że jest w wieku jeszcze puodchodzoncym, przekonałem się naocznie wcześniej we wspomnianym mdłym świetle wewnątrz autobusu. Sam miałem w tym czasie lat nieco poniżej czterdziestu, a czasy były jeszcze wciąż gierkowskie. A ubrany byłem w szpanerski bułgarski biały kożuch, nabyty w swoim czasie w komisie za 6.000, - zł polskich, jeszcze przed inflacją i musiałem na tej muszyniańskiej Góralicy, a może około sądeckiej Laszce wywrzeć piorunujące wrażenie zwłaszcza, że nie byłem jeszcze łysy, a i brzucha nie miałem ni śladu.
   Po wygaszeniu wspomnianych świateł gadka-szmatka stawała się coraz intymniejsza, więc też rychło wsunąłem łapę pod jej spódnicę. Niestety oddolnie odziana była w grube wełniane rajtki, więc bezpośrednio do kuciapki nijak nie dotarłem. Rychło więc zniechęciłem się do dalszej obróbki dolnych partii. Nawiasem mówiąc owe górne i dolne babskie partie, to jedyne partie, które zasługują na uwagę, w przeciwieństwie do wszelakich... partii politycznych.
   Wracając do rzeczy, GóralkoLaszka, której imienia dziś już nie pomnę, z obecności tych ciepłych rajtek tłumaczyła się gęsto, zwalając winę na mróz, kiedy wczesnym rankiem wyjeżdżała z Muszyny do Krakowa.
   Żeby mnie udobruchać i zachęcić do dalszego ciągu opowiedziała mi dowcip o sekretarce dyrektora, która mu przyszywała w gabinecie guzik, który się oderwał przy rozporku, bez zdejmowania przez dyrektora spodni. Puenta dowcipu była taka, że sekretarka nie miała nożyczek i po zakończeniu przyszywania musiała nachylić się w pobliże kutasa dyrektorskiego znajdującego się w spodniach, żeby zębami odgryźć nitkę i zakończyć przyszywanie. Tjonkuju aluzju ja panjał … być może obsunąłbym suwak zamka błyskawicznego przy własnym rozporku, co by chętna GóralkoLaszka zrobiła mi loda, jak to dziś nazywa prostacko FRANCOWATA młodzież szkolna po reformach SZKODNICTWA, która nie ma zielonego pojęcia, że kiedyś nazywało się to elegancko MIŁOŚCIĄ FRANCUSKĄ lubo też MINETĄ... Niestety lubo na szczęście, autobus zatrzymał się właśnie na przystanku w Żegiestowie, więc porwałem się i swoje bambetle, zbierając się do wysiadania. Zdążyłem jedynie zaprosić ją do ewentualnego odwiedzenia mnie w domu wczasowym, którego nazwę jej podałem. Jednak owych obiecujących odwiedzin się nie doczekałem, zresztą specjalnie na nie... nie liczyłem. Byłem już na tyle doświadczony w tej dziedzinie, że wiedziałem, iż osobniczki odmiennej płci niekiedy pięknej, w dziedzinie seksu, ale nie tylko... kierują się intuicją, impulsem i nastrojem chwili. A właśnie ten nastrój chwili w autobusie PKS ze zgaszonymi wewnątrz światłami już dawno GóralkoLaszce minął bezpowrotnie.
   I to byłoby już wszystko
   Kłaniam się Wsjem nisko
   PO GóralkoLaszki nie wymacane PiS dzisko
   Jacek placek, ale nie byle jaki !

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę