Dodawanie komentarza

Do tematu: Korespondencja prywatna

Komentarze do artykułu: Powiedz NIE cenzurze w internecie!

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

Korespondencja prywatna

~Jacek placek

2011-06-02 08:08:58

Data: 19 kwietnia 2008 13:23
   Miły Waldku i równie Miły Januszu,
   
   poniżej zabawa, ale desperacka i samogonowa, jak w znanej Wam Obu piosence Krzysztofa Daukszewicza: Tyle nam zostało, co nam nakapało itd.
   A tak na marginesie, to w latach gierkowskich mojej pracy i działalności związkowej w CLPO, podległa mi związkowo etatowy sekretarz Rady Zakładowej, w wieku już przed emerytalnym Irena po pierwszym mężu Berezowska, z którym miała dorosłego już syna Jurka, również zatrudnionego w CLPO i przejściowo przewodniczącego zakładowego koła ZMS, a potem dyrektora Hali Sportowej Korona, a której wnuka Maciusa, synka Jurka, na jej prośbę trzymałem do chrztu, mimo moich protestów, zostając jeden jedyny raz prawdziwym, ale malowanym ojcem chrzestnym. Tu muszę zakończyć to zdanie, które ciągnie się, jak tasiemiec. I pociągnąć rzecz dalej w nowym zdaniu.
   Irena była repatriantką zza Lwowa. Żeby po wojnie dostać się z matką do Pereelu prawdopodobnie dała dupy Panie Boże, nie miej Jej tego za złe i zmusiła do małżeństwa owego Berezowskiego, prawdopodobnie Ukraińca, bowiem decydował on o zakwalifikowaniu kandydatów do powrotnego transportu do upragnionej Polski, jaka by ona nie była.
   W związku z jej wspomnianym wiekiem przed emerytalnym i niemożnością dojścia do porozumienia z kierowniczką Sekcji Socjalnej Olą Sadzikowską, taką starszawą pindulą, odstąpiłem Irenie na przyszłą kadencję swój etat sekretarza RZ i powróciłem do pracy zawodowej w pracowni organizacji produkcji, pełniąc społecznie funkcję przewodniczącego tej Rady przez następną kadencję.
   W związku z tym moim pańskim gestem, Irena była mi wdzięczna, jak to się mówi do grobowej deski, a faktycznie niestety już od dawna nie żyje, ale była wobec mnie do końca lojalna.
   Żeby zaś jakoś mi się odwdzięczyć bywałem w ich mieszkaniu spółdzielczym na nieodległym gierkowskim Osiedlu Słomiana, gdzie w mieszkaniu na parterze jej drugi mąż Adamczyk, już rencista, pędził bimber tak, że woń rozchodziła się po całej klatce schodowej, przy milczącej akceptacji pozostałych mieszkańców bloku i na degustacje tego bimbru, uszlachetnionego adamczykowymi sposobami na imitację koniaku, bywałem zapraszany.
   Na koniec jeszcze tylko dodam, że to mieszkanko, skromne M-2 Adamczykowie uzyskali z puli mieszkań CLPO dla pracowników niezbędnych, dla przedsiębiorstwa rozwojowego, ale dopiero po interwencji przedstawicieli ZBOWiD-u u ówczesnego dyrektora CLPO Leona Koczura, który uwzględnił podany i udokumentowany fakt, iż na Adamczyku lekarze hitlerowscy eksperymentowali w obozie, w którym go uwięziono i w którym podczas okupacji przebywał.
   Napisałem Wam to wszystko, ponieważ wymienione Osoby już dawno nie żyją, a poza tym nie ma tu faktów kompromitujących, a w końcu jest to sama prawda.
   Pozdro...
   Jacek Nieco-Plotkarski
   A teraz wracam do tyle mi zostało, co mi nakapało czyli do innych korzyści indywidualnych poszczególnych pracowników, w zależności od ich aktualnych potrzeb.
    W okresie wspomnianych trudności rynkowych dyrektor Stanko, w porozumieniu z sekcją socjalną i radą zakładową czyli z moim ówczesnym niemal przyjacielem Leszkiem Zającem i ze mną, postanowił przydzielić każdemu z pracowników Celapo po trzy talony w każdym kolejnym roku kalendarzowym, uprawniające do zakupu obuwia celapowskiego. Talony te były rozprowadzane między pracowników również przez sekcję socjalną, a pracownicy już indywidualnie na własną rękę odsprzedawali je lub załatwiali sobie za ich odstąpienie potrzebne im dobra typu lodówki, pralki, magnetofony itp. Pracownicy okazali się zresztą bardzo operatywni w tym indywidualnym operowaniu otrzymanymi talonami, bowiem rychło na pierwszym dyrektorskim piętrze, na którym początkowo w jednym ze zwykłych pokoi mieścił się zaimprowizowany sklepik z obuwiem, aż zaroiło się od obcych ludzi dysponujących uzyskanymi talonami uprawniającymi do zakupu naszego obuwia jako, że talony były na okaziciela, a nie imienne. W tej sytuacji, widząc co się dzieje na korytarzu pierwszego piętra, dyrektor Stanko zarządził przeniesienie sklepiku na parter oddzielnego budynku pawilonowego również naszego branżowego ośrodka obliczeniowego przemysłu skórzanego, gdzie na piętrze pracował potężny rozmiarami i ilością obsługujących go pracowników komputer „Odra /bodaj/ 1204”, duma ówczesnej rodzimej myśli komputeryzacyjnej. Jeśli zaś idzie o owe talony uprawniające do zakupu przez ich okaziciela jednej pary obuwia produkcji CLPO, to z Leszkiem żartowaliśmy sobie nawet, że w tamtym czasie w Peerelu były następujące rodzaje waluty: dolary, bony dolarowe, pół litra wódki, talony Celapo i na szarym końcu bilety płatnicze Narodowego Banku Polskiego, tracące coraz bardziej swoją wartość nabywczą, skutkiem galopującej już inflacji. Notabene za te dwie pierwsze waluty, peerelowscy pracownicy, będący z peerelowskimi przedsiębiorstwami na zakontraktowanych zagranicznych inwestycjach, mogli sobie poza kolejnością nabyć mieszkania spółdzielcze, choćby na naszym Osiedlu przy ul. Odrzańskiej w bloku, zwanym nieoficjalnie gierkowskim blokiem dolarowym. Był on wprawdzie wzniesiony również, jak i pozostałe z wielkiej płyty, ale różnił się tym, że płyty te były już od razu z elewacją podczas, gdy pozostałe na Osiedlu bloki, czekały na wytynkowanie jeszcze ładnych parę lat. Inna rzecz, że dwa lub trzy lata temu okazało się, że ów blok dolarowy uszczelniany był szklaną watą z dodatkiem rakotwórczego azbestu i dopiero niedawno tę watę usunięto i zaktywizowano owe opiłki szkła, zamiast zostawić to kurewstwo w spokoju. Wracając jeszcze do tych talonów, to muszę uczciwie powiedzieć, że ja swoimi nie handlowałem, ani nic sobie przy ich pomocy nie załatwiałem. Z pewnością przypominam sobie, że jeden podarowałem szwagierce Mirce, żonie Ezka, a inny podarowałem sąsiadce z bloku nr 7 Bogusi P.. Skoro mowa o Mirce, to innym razem na szwalni w warsztacie wzorów, uszyto dla niej z podanego przez nią materiału takie ocieplające pantoflo skarpety, dla jednej z jej krewnych przykutej do inwalidzkiego wózka, z powodu stopniowej atrofii mięśni. Innych podarowanych przeze mnie talonach nie pamiętam. Być może, że nawet je marnowałem. Maryna nie mogła korzystać z tych talonów, bo z uwagi na bardzo wysokie podbicie nie była w stanie wzuć na nogi kozaków, które nie miały z boku cholewki zamka błyskawicznego. A takie bez zamka były wtedy szczytem mody. Dlatego jeden jedyny raz robiono jej w Celapo takie właśnie kozaki na miarę. Specjalne szablony sporządziła dla niej konstruktorka Małgośka Kostela, która do dziś mieszka w sąsiadującym z nami bloku w garsonierze, otrzymanej z puli mieszkań spółdzielczych dla niezbędnych pracowników Celapo. Wprawdzie Małgośka nie była znów tak bardzo niezbędna, choćby dlatego, że owe kozaki dla Maryny okazały się wyjątkowo niezgrabne, jednak garsonierę przydzielono jej ze względów czysto ludzkich. Bowiem owa Góralka z Nowego Targu Małgosia, nieopatrznie zaszła w ciążę z chłopakiem, który nie chciał za nic się z nią żenić i do dziś się nie ożenił. Na oblewaniu garsoniery byliśmy z Leszkiem. Jeszcze dopowiem, że z kolei, kiedy naszej Agnieszce zachciało się na krótko zostać narciarką-alpejką, tatulek za pośrednictwem jednego z wynalazców Pawła Gąsiorskiego, załatwiłem modne - wówczas już polskiej produkcji, wysokie do połowy łydki buty zjazdowe, wykonane z grubego twardego plastiku na licencji włoskiej, których włoski oryginał miał napis San Marco i był szczytem narciarskiej mody. Po krótkiej eksploatacji owych butów Agnieszce odechciało się wszakże narciarskich szaleństw. Za to ku naszemu kochających rodziców - przerażeniu zapragnęła zostać Taterniczką. Jednak na całe nasze szczęście, po zdaniu egzaminu teoretycznego we właściwym Klubie Wysokogórskim PTTK, egzamin praktyczny „oblała”. I tak skończył się sen o wielkiej karierze wspinaczkowej. Wreszcie z marzenia o karierze światowej gwiazdy tenisa, wyleczyłem ją sam na korcie Celapa, o którym jeszcze będzie mowa – ponieważ już po kilku uderzeniach było widać, że nie tylko taką gwiazdą, ale nawet jako-tako grywającą amatorką nie zostanie.
   A wracając do Celapa, to w ogóle z pracownikami produkcyjnymi zakładu produkcji doświadczalnej i warsztatu wzorów obchodziliśmy się, jak ze zgniłymi jajami.
   I tak:
   
   1/ Mieli pokój śniadaniowy, a w nim pracownicę pomocniczej kuchenki, serwującą im herbaty oraz wrzątek na tzw. kawę po turecku z ich kawy własnej. W pokoju tym stał też duży termos z napojem wzbogaconym o witaminizowany syrop „Herbawit”. W czas upałów otrzymywali wodę mineralną.
   
   2/ Przez pewien okres za pośrednictwem kiosku otrzymywali tzw. zupę regeneracyjną z wkładką, a potem na ich życzenie ekwiwalent pieniężny za nią.
   
   3/ Otrzymywali całkiem przyzwoitą odzież roboczą i ochronną, która początkowo była im po zabrudzeniu prana za pośrednictwem Celapo w Spółdzielni Pralniczej, a potem na ich życzenie prali ją sobie w domach sami, otrzymując ekwiwalent pieniężny na środki piorące w takich ilościach, że wcale już nie musieli tych środków kupować na pranie swoich prywatnych betów.
   
   4/ Pracownicy pracujący na stanowiskach hałaśliwych otrzymywali stosowne głuszące hałas nauszniki, których notabene nie zakładali na uszy wcale.
   
   5/ Poza tym troskał się o nich nasz zakładowy społeczny inspektor pracy, członek rady zakładowej Kaziu Obtułowicz oraz zakładowy inspektor pracy Edziu Nowak. Obydwaj przeprowadzali okresowe kontrole wg własnych planów i w razie uchybień kierowali wnioski do dyrektora Celapo.
   A z zewnątrz co chwilę u nas siedziała niejaka Wiesława Osuchowa z Oddziału naszego Związku Zawodowego odpowiadająca za BHP, kuszona naszymi butami, ględziła z nami o tym i o owym, a na koniec wychodziła z zakupionymi butami.
   
   6/ Okresowo pojawiał się Sanepid i dokonywał pomiarów hałasu, zapylenia oraz stężenia oparów butaprenu i podobnych klejów. W wyniku tych kontroli stale były modernizowane odciągi i urządzenia wentylacyjne, a pracownicy zatruwani oparami klejów otrzymywali przysługujące im mleko, które notabene zabierali do domów.
   
   7/ Od samego początku istnienia obiektów Celapo przy Zakopiańskiej, na skutek błędu projektowego, popełnionego przez inżynierów z Biura Projektów Przemysłu Skórzanego, których bardziej interesowały ich premie, aniżeli dobre projekty, szatnia kobieca był równej powierzchni, jak szatnia męska, chociaż już średnio inteligentny przedszkolak wiedział, że w przemyśle obuwniczym przewagę zatrudnionych pracowników produkcji stanowią kobiety. Długo Celapo zmagało się z ta sprawą, bo na przeszkodzie stanęła ściana działowa, która była zarazem ścianą nośną. Ale w końcu i z tym, jakoś sobie poradzono, ku obopólnemu zadowoleniu.
   
   8/ Pracownicy po pracy mieli dwie kabiny natryskowe z ciepłą i zimną wodą oraz otrzymywali środki myjące, w tym pastę behapowską, usuwającą trudne do usunięcia zabrudzenia. Nota bene z owych natrysków notorycznie ginęły sitka natryskowe.
   
   9/ Wreszcie mojej udanej interwencji u dyrektora Koczura małżeństwo robotnicze Kryśki, a właściwie Maryśki i Tadka S. otrzymało z puli CLPO mieszkanie M-3 na I piętrze tej klatki schodowej, której mieszkamy z Maryną. Tu warto chwilę zatrzymać się i opowiedzieć, jak wyglądała moja interwencja oraz dorzucić garść informacji o rodzinie tych moich sąsiadów.
   Tak więc Kryśka vel Maryśka była krzykliwą brunetką o rzucającej się w oczy białym kolorze skóry. Dla znających to słowo powiem: karnacji. Ale była na tyle bystra, że kiedy w zakładzie produkcji doświadczalnej na szwalni pojawił się tzw. przenośnik sterowany, Kryśkę vel Maryśkę przyuczono do jego obsługi i stała się tzw. dyspozytorką przenośnika sterowanego czyli wyżej kwalifikowaną robotnicą. Tu nie kumatym muszę wyjaśnić, że przy tym rodzaju przenośnika szwaczki nie siedzą w porządku technologicznej kolejności poszczególnych operacji zmierzających do uszycia nowej cholewki, tylko siedzą na stałych miejscach przy swoich na stałe ustawionych maszynach różnych dla wykonania różnych operacji. Każda szwaczka ma dwa podesty. Na jednym zwanym podestem pracy powinien stać pojemnik z dziesięcioma parami elementów na dziesięć par cholewek, na których to elementach szwaczka wykonuje przypisaną jej operację. Po wykonaniu tej operacji na wszystkich dziesięciu parach elementów wkłada je na powrót do pojemnika podnosi pojemnik z podestu pracy i odsyła taśmą przenośnika do dyspozytorki, a z podestu drugiego, zwanego podestem wyczekiwania podnosi stojący na nim pojemnik z następnym kompletem elementów do wykonania przypisanej szwaczce operacji. W tym momencie dyspozytorce na tablicy świetlnej zapala się światełko, oznaczające to stanowisko pracy i powinna natychmiast wysłać do tego stanowiska taśmą przenośnika następny pojemnik z elementami, aby spoczął on na podeście zwanym podestem oczekiwania. Biorąc pod uwagę, że często, aby uszyć gotową cholewkę w procesie technologicznym tego szycia uczestniczy nawet sześćdziesiąt szwaczek i dyspozytorce co chwilę migają na tablicy światełka, sygnalizujące potrzeby otrzymania następnych pojemników z elementami do swoich obróbek, dyspozytorka musi być bystra i – jak to się mówi – mieć łeb na karku, aby nie poginąć w tym wszystkim i wysyłać na poszczególne żądania właściwe dla danego stanowiska pracy pojemniki z właściwymi do wykonania kompletami elementów, a równocześnie odbierać pojemniki płynące taśmą z pojemnikami w których są komplety elementów, na których już wykonana została określona operacja. I taką to robotę miała białoskóra głośna i krzykliwa Krycha vel Marycha, no i radziła z nią sobie wcale, wcale. Natomiast Tadek, w przeciwieństwie do żony, był szczupłym blondynem, spokojnym i mówiącym głosem normalnym, pracującym na oddzialiku produkcji wzorów obuwia, pod dowództwem majstra Wieśka Kisielowskiego, dojeżdżającego co rano do pracy pociągiem PKP ze swojego domku, z okolicy Krzeszowic.
   Tak było oto dobrane owo małżeństwo, które w tym czasie nie miało jeszcze w Krakowie swojego mieszkania i właśnie złożyło podanie do dyrektora Koczura z prośbą o takie mieszkanie. Byłem w społecznej trójce działaczy związkowych powołanej do skontrolowania warunków mieszkaniowych owej KryskiMaryśki i cóż się okazało? Faktycznie mieszkała z rodzicami, rodzeństwem i młodym mężem w małym mieszkaniu, znajdującym się w zrujnowanej kamieniczce przy uliczce prowadzącej do Rynku Podgórskiego oraz w pobliżu jedynego w tym czasie lokalu restauracyjnego, prowadzonego przez Powszechną Spółdzielnię Spożywców o bajecznej nazwie Bajka, w którym odbywały się modne w tamtych latach tzw. z angielska oficjalnie dancingi, zaś w ówczesnej mowie młodzieżowej fajfy od angielskiego five o clock tee, a po polsku: o piątej popołudniu herbatka., bowiem owe dancingofajfy rozpoczynały się o godzinie 17:00 i trwały na ogół do godziny 00:00. Informacja ta jest o tyle istotna, że przy innej całkiem okazji KrychaMarycha wiedząc, że ja publikuję fraszki i aforyzmy w Gazecie Krakowskiej pochwaliła mi się, że z tych fajfodancingów zna, bywającego na nich również ówczesnego jednego z redaktorów tego organu prasowego KW PZPR Brunona Rajcę, który w wyniku tego bywania tak się rozpił, iż musiał poddać się leczeniu anty alkoholowemu w Szpitalu Psychiatrycznym w Kobierzynie, które to leczenie następnie opisał na łamach właśnie tego organu w serii reportaży właśnie z owego leczenia.
   Wiedząc o tym wszystkim, ale mając na uwadze jedynie rzeczywiste dosyć opłakane warunki mieszkaniowe KrychyMarychy i Tadka oraz brak innych możliwości otrzymania mieszkania i godnego po katolicku rozmnożenia się, udałem się do gabinetu Koczura z interwencją. Powiedziałem Koczurowi mniej więcej tak:
   To jest oczywiście prawda... panie dyrektorze... że oni nie są pracownikami niezbędnymi dla CLPO, ale jest też prawdą, że ich warunki życia są nie do pozazdroszczenia. Ale najważniejsze jest to, że jednym mieszkaniem załatwia pan sprawę dwojga robotników i polepszy pan sobie wskaźnik rozdziału mieszkań dla przedstawicieli klasy robotniczej, a chyba pan wie, jak wielką wagę do tego wskaźnika przywiązuje wagę KD PZPR Podgórze.
   No i Koczur, uznając moją argumentację, dał im to M-3 i mieszkają w nim do dziś. I dochowali się w tym M-3 syna i córki. O synu już napisałem, że został policjantem chroniącym Najbezpieczniejszą, chyba dla tych przy korycie, bo nie dla Narodu, a obecnie jest już uprzywilejowanym emerytem. Córkę wykształcili lepiej, bo w liceum ogólnokształcącym tak, że być może dotąd pracuje w którymś z krakowskich muzeów. A działo się to wszystko jeszcze za czasów tej podłej komuny. Poza tym mieszka owa córa nadal na naszym Osiedlu, ale w bloku nr 1, za to już z mężem nr 2, przy czym ma dwoje dzieci już dorosłych z pierwszego małżeństwa, córkę Gośkę i nieco młodszego syna Michała, a z mężem nr 2 dorobiła się kilkuletniej córeczki Marty, która też już mi się grzecznie kłania.
   KrychęMarychę, która nadal pozostała tak krzykliwa, że ją słychać na całym Osiedlu, a stała się z latami jeszcze bardziej białoskóra, przy czym nosi się tak godnie, że nazwaliśmy ją z moją Maryną Bladą Damą, o czym powiedziałem kiedyś jej córce tylko nieco inaczej. Mianowicie, że to na Osiedlu tak ją nazwano.
   A przed laty na oblewaniu tego M-3 byliśmy z nieżyjącym już Edkiem Płachtą, który był w tamtym czasie zastępcą mistrza Kisielowskiego na oddziale produkcji wzorów obuwia, a więc zwierzchnikiem Tadzia, zaś będąc równocześnie członkiem rady zakładowej również czuł się ojcem sukcesu mieszkaniowego małżeństwa S. bo... jak wiadomo... sukces wielu ma ojców.
   Ale nie mam o to do zmarłego Edka pretensji o to nie dlatego, że już jest zmarłym, a o zmarłych nigdy źle, ale dlatego, że za jego życia lubiłem go.
   
   A teraz już najwyższa pora, abym opisał wybuch i rozpanoszenie się w Celapo zakładowej organizacji Solidarności, pomimo opisanego już wyżej dopasowania tej Instytucji do kryzysu rządów ekipy gierkowskiej.
   
   Ale to zostanie być może opublikowane dopiero po moim odejściu na zawsze nie wiadomo gdzie ? I po co ? W dodatku pod warunkiem, że w ogóle rozsypie się ta prowizorka, jaką jest sprzedana za bezdurno Zachodowi wiocha. Możliwe, że nigdy ta publikacja nie nastąpi, bo z wielu doświadczeń wynika, że najtrwalszym wytworem ludzkich łap są właśnie PROWIZORKI, tym bardziej, że czegoś, co z trudem przypomina państwo, poddania pod młotek licytacji się nie praktykuje...
   
   Opisuję to wszystko ponieważ rozpierducha solisralnościowa stanowi jakiś jednostkowy drobny dokument historyczny, obrazujący mechanizm tego całego ruchu rzekomo srołecznego, który to mechanizm był prosty, jak nie przymierzając... kij od miotły czarownicy z Łysej Góry...
   
   A swoją drogą ów kryzys w drugiej połowie rządów Edwarda Gierka miał swoje przyczyny wewnętrzne, ale i zewnętrzne. Jest to wszakże już całkiem inna bajka, wymagająca w przyszłości oddzielnej analizy.
   Komentarz wesoły, jak wiochy cmentarz Ludu bosy i goły
   Data: 27 czerwca 2008 0:32
   
   Moi Mili,
   dosyłam poprawioną wersję znajdującego się na pierwszej stronie wprowadzenia, które pisałem w ostatniej chwili na chybcika, popełniając już ze zmęczenia sporo błędów. Wmontujcie je w miejsce dotychczasowego.
   Tym razem nie zapomniałem już pozdrowić Miłej Danusi
   Jacek
   
   
   SIŁĄ RZECZY, CHOCIAŻ SIĘ STARAŁEM JAKOŚ WIĄZAĆ ZE SOBĄ DOPISYWANE FAKTY I ZDARZENIA, MOŻE JEDNAK LEKTURA TEJ WERSJI NASUWAĆ PEWNE TRUDNOŚCI PERCEPCYJNE. PRZEPLATAJĄ SIĘ W NIEJ BOWIEM WĄTKI DZIEJĄCE SIĘ W RÓŻNYM CZASIE I W RÓŻNYCH MIEJSCACH. MIESZAJĄ SIĘ TEŻ ZE SOBĄ WYDARZENIA Z LAT DAWNIEJSZYCH Z WYDARZENIAMI AKTUALNIE DZIEJĄCYMI SIĘ, SMUTNE Z WESOŁYMI, ZNACZĄCE Z POZORNIE BŁAHYMI. JEDNYM SŁOWEM – JAK W ŻYCIU – W KTÓRYM RÓWNIEŻ MIESZA SIĘ ZE SOBĄ WSZYSTKO O CZYM POWYŻEJ I TAK SAMO – JAK ŻYCIE – RÓWNIEŻ TO MOJE ROZLICZENIE SIĘ Z ZAKŁADOWĄ SOLIDARNOŚCIĄ, RZUCONE ZRESZTĄ NA SZERSZE TŁO POLIYCZNE, SPOŁECZNE, IDEOLOGICZNE I HISTORYCZNE MOŻE NIEKIEDY SPRAWIAĆ WRAŻENIE GALIMATJASU. POZA TYM CHCĄC DOKŁADNIE SCHARAKTERYZOWAĆ SZPICĘ ZAKŁADOWEJ SOLIDARNOŚCI ROZLICZENIE MUSIAŁO MIEĆ CHARAKTER POZORNIE PLOTKARSKI.
   
   Jeśli chodzi o mnie, to w związku branżowym, rzekomo reżimowyn, choć dopiero dziś są de facto REŻIMOWE... i całkowicie bezradne, nie będące w stanie niczego załatwić, a jest ich, jak nasrał. Zatem w związku branzowym dotrwałem do jego  naturalnej śmierci... i wcale nie mam powodu niczego się wstydzić
   Do zakładowej organisracji solisralności, zapisałem się z ciekawości, kiedy przewodniczył temu całemu tałatajstwu Góral Franek Janowiak, zresztą mąż Urszuli, która wcześniej była ze mną w zakładzie ekonomiki..., a którą w swoim czasie odprowadzałem z popijawy u Lesława Radka, w której Tadeusz Siekiera uczestniczył bardzo aktywnie, śpiewając nam solo tenorem amatorskim włoską ludową piosenkę, po czym o północy wyjechał na delegację do Zjednoczenia w Łodzi, bo działo to się w mieszkaniu Radków, otrzymanym z puli Celapo na Krowodrzy w pobliżu przystanku kolejowego. Natomiast ja odprowadzałem ową Urszulę ma jej prośbę do mieszkania jej siostry, bo była nieźle wstawiona...
   Wracając do solisralności, to pobyłem w niej bardzo krótko, bo kiedy Franek rozesłał do emerytów zaproszenia na spotkanie opłatkowe prosząc, aby przynieśli własne ciasto poświąteczne, bo solisralność nie ma funduszy, w następny dzień wyPiS ałem się z tej DZIADOWSKIEJ ORGANISRACJI, mając w pamięci nasze branżowe dla circa 70 emerytów, dla których bufetowa Helenko Halinka, bo ją tak i siak nazywano, naruszając obowiazujące nakazy załatwiała na spotkanie wino, a rachunek opiewał na pomarańcze i wszystko było lege artis, bo pomarańcze były także, a jakże szwagrze. Gdyby zaś owej lampki wina na toast noworoczny nie było, połowa emerytów olałaby takie dziadowskie spotkanie...
   
   Jacek placek plotkarski nieco, ale szukać takiego ze świecą

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę