Dodawanie komentarza

Do tematu: Kawalera z Chin nazwę mam

Komentarze do artykułu: Powiedz NIE cenzurze w internecie!

POKAŻ WSZYSTKIE WĄTKI

Kawalera z Chin nazwę mam

~Jacek placek

2011-09-10 06:29:55

SE TU ORAZ SE TAM !
   Na wsjech nadal sram @
   
   Spotkał mnie zaszczyt, jak żonatego Chińczyka, który rzekomo nazywa się po kitajsku ANI SE TU. ANI SE TAM ?
   
   Jacek placek pyta i tyż strzela do gangstera na Seszelach z szynszyla kopyta... I kwita ! A do Belki z kałasznikowa I trafi spokojna gałowa !!

ODPOWIEDZ

Ponieważ Liczba 13 cieszy się

~Jacek placek

2011-09-17 02:25:43

niedobrą sławą, niczym błogo osławiony Lolek, rodem z Wadowic, w tej sytuacji , na tej Liczbie zakończę rozwijanie tego wywoławczego hasła. W przyszłości być może wykombinuję inne i będę jej rozwijał ?
   Jacek placek C.

ODPOWIEDZ

Kolejna fracha

~Jacek placek

2011-09-17 02:18:35

dla z orłem w koronie polaka w w japana łachach @
   
   BEZ TYTUŁU DO SŁAWY
   
   Dziś przed cyrkiem wyborczym
   spoty, spoty, spoty, spoty...
   Dla durnej wysroczej hooołoty @
   Trwa giełda obiecanek cacanek,
   band srajtyjnych, a w nich nicpoty.
   Dochodzą do nicpotów dopalacze,
   głupsi niż sławojki wsiowe sracze @
   A wszyscy zussamen razem do kupy,
   Deutschland, Deutschland uber alles
   do wypiętej na nich włażą du**
   Dokładnie, jak za Władysłwa Gomułki,
   polskie, czy de facto polskie ? biskupy,
   przepraszały za okrutne ? Wypędzenie,
   a przy okazji po sromocyjniej cenie
   dodały odzyskane na chwilę wy debile
   Zachodnie i Północne Ziemie ?
   Dziś przez Erikę Steinbach odzyskiwane
   szwabską sukę, ale nie bitą w ciemię...
   
   Uwaga od autora
   PO wyższy utworek jeszcze mieści się w kanonach formalnych fraszki, ale z czasów Mikołaja Reja z Nagłowic, w sam raz dla dzisiejszych rządzących nierządem BEZGŁOWYCH, który PiSywał równie oPiSowe fraszki. W czasach PRL niżej PO d PiS any autor publikował po legalnej ocenzurowanej prasie fraszki najwyżej czterowersowem, ale też głupoty i łajdactw władzy, zresztą niechcianej ? Ale dziś guuufnie przez obecnych wsiowych tromtasratuuuf Uf ! było nieporównywalnie mniej
   Jacek placek C.

ODPOWIEDZ

Przypomniałem sobie coś

~Jacek placek

2011-09-15 01:33:18

i dam tym osratecznie w kość
   będzie to bardzo stary, ale jary
   dowcip dla mend na grzędzie
   
   Pytanie retoryczne:
   Dlaczego przed II wojną światową tromtasracki kawaler przed panną dziewanną, przyklękał na jedno kolano, oświadczając się o jej rękę ?
   Odpowiedź:
   Żeby stanąć na wysokości zadania i... powąchać czym ono pachnie !
   
   Dowcip z czasów PRL, gdy zaczęto propagować politykę świadomego macierzyństwa i pojawiły się w aptekach tanie, jak zresztą w tych latach wszystko, tak zwane Globulki Zet.
   Do ginekologa w przychodni wlazała wiejska baba, która te Globulki nabyła, ale nie wiedząc, jak się je stosuje zapytała:
   Ponocku doktorku, a cy jo mom to stosować doustnie ?
   A pan doktór odpowiedział krótko i węzłowato:
   Nie, łaskawa pani ! DOWCIPNIE...
   
   Jacek placek z pamięci wstecznej

ODPOWIEDZ

TRYPTYK FRASZEK

~Jacek placek

2011-09-15 00:50:12

PONADCZASOWYCH
   i z głowy
   
   Dwie pierwsze wyciągnąłem z mojego lamusa dawniejszych zdarzeń histerycznych, ale aktualnych jeszcze bardziej obecnie, a trzecią doPO wiedziałem obecnie wszystkim
   
   TOAST PROMOCYJNY
   No, to miłe panie i panowie prysk !
   W Tuska fuj ! bolisty wredny pysk.
   
   TOAST AWARYJNY NA BIS
   Niech wszystkich nas przeżyje
    debil denat Donek Tusk !
   Tusk pragnął się być olbrzymem,
   a mamy dziś złośliwego karła,
   bo żądza władzy mózg mu zeżarła
   Więc tanie panie i drodzy panowie
   kielicha plusk,
   pod Tuska do dna zlasowany mózg !
   
   POŚMIERTNE WSPOMNIENIE
   O Andrzeju Lepperze pamiętaj !
   Pamięć o populiście ma być święta
   Zapamiętaj !
   Jak kpił sobie z wściekłościTuska ajwaj,
   gdy nie dopchał się na fotel prezydenta,
   Donek szwabsko kaszubska ryża menda,
   PO zaprzały cmendarza + wiochy skraj...
   
   Jacek placek na tyle i nie pyta wcale za ile ?

ODPOWIEDZ

Jacek placek na dodatek

~Jacek placek

2011-09-15 01:06:37

i na osratek wywleka z lamusa jedną ze swoich fraszek polityczno erotycznych o aktusralnej nowomowie wsiowej nachalnej prosragrandy
   
   O POPULI
   Za Populą podąża rząd impotentów liczny,
   bo Popula, jak ulał tyłek ma populistyczny !
   
   Jacek placek kłania się nisko drogim paniom z PO, po tanie ich PiS dzisko @

ODPOWIEDZ

Krypto+reksrama wyborów

~Jacek placek

2011-09-13 21:19:50

Anna Fotyga: trzeba wykonać przekop
   
   Czy cna Anna, to stara panna,
   czy Anna sterana mężatka ?
   Za to mnie trafia się gratka.
   Nie idź ta ma durne wybory !
   Demosracja to system chory...
   demosracja upadła i jej nie ma !
   Był ustrojstwem napędu rowera
   filozof Platon,
    to nic w jego ocenie nie zmienia
   i chwała wiekuista mu za to !
   Wiedział to już Platon w Atenach,
   na Pani Widok PannoAnno Fotygo
   w POrach, mi się nie dźwigo
   nic oraz przez iloraz nijak,
    jak Olkowi Kwasowi, co pijak @
   A w wysrorach trzeba nie przekopu,
   tylko was wsjech, od prawa do lewa...
   WYKOPU...
   
   Jacek placek od 1989 goda, Czekając na Godota szczyrą prowdę wom goda !
   Krypto+reksrama wyborów
   ~Jacek placek od 1989 goda, Czekając na Godota szczyrą prowdę wom goda ! dzisiaj, 20:48
   Forum (789)
   Potwierdzenie publikacji
   z siłą wódospadu
   Qurva dziadów
   1 miejsce na karcie wysrorczej
    wśród 789 wysrowiedzi
   różnych śledzi,
   które Jacek placek przśledził,
   a one potwierdzają bezsens demosracji
   jeno
   na pożytek bagienny i pociechę dupową
   czarnym cmentarnym HIENOM @
   
   Jacek placek śledziennik
   Forum (789)Potwierdzenie publikacji  z siłą wódospadu  ...
   ~Jacek placek śledziennik dzisiaj, 21:05
   Podwójna publikacja w Onetu Wiadomościach

ODPOWIEDZ

Komentarz wiochy cmentarz +

~Jacek placek

2011-09-13 07:51:09

Gwiazda i opowieść o nawiedzonym księdzu
   
   A to ci popqurvtury gwiazda,
   w sam raz z taką na wyrku jazda
   Baba seksu jędza wini księdza,
   a nam w wiosze zewsząd nędza
   Ale mówiąc z byle jajem,
   nie martwią się tym Ajwaje
   Jaki stan, taki jest kram
   
   Znam pewną Madzię młodą dziewczynę
   niedużego wzrostu miłą mi blondynę.
   Wszystko Madzia ma blisko w kupce,
   człek by się nie nabiegał, jak nabiegał się
   mrówek , gdy ze słonicą wycinał hołubce
   Ale Madzia czoło nosi wysoko i nie fika!
   Choć z entuzjazmem wita, mnie starego pryka
   Tu pasuje, jak ulany po nogach Olo Kwas pijak
   moja fraszka w PRL opublikowana gazecie,
   po fraszce powiem wam, bo sami nie zgadniecie ?
   
   O CZOŁOBITNYM
   Na wielką skalę:
   p a d a l e c !
   
   Dzisiaj w sprzedanej Zachodowi do dna wiosze
    padalców rządzących nierządem na śmieci kosze.
   
   Wyjaśnienie po krypto + reksramy i promocji cenie
   Niżej PO d PiS any opublikował ową fraszkę, nie będąc wcale członkiem Związku Literatów Polskich i nie znając wcale osobiście redaktorów owego Dwutygodnika o nazwie Trybuna Samorządu Robotniczego, legalnym i ocenzurowanym wysyłając ją via Poczta Polska i kilka dni po publikacji otrzymując za nią honorarium tą samą drogą
   Źródło: Trybuna Samorządu Robotniczego nr 6 16. do 31. 03. 1972 adres redakcji Katowice ul. Dąbrowskiego 23 Rzecz dziś nie do sprawdzenia, bo należy wątpić, czy wsiowe debile zarchiwizowały cokolwiek z tamtych lat, poza donosami wzajemnymi zdeponowanym w koszach na śmieci w Instytucie Pamięci Zagrodowej @
   Jacek placek, PO d PIS duje jeszcze raz DEBILE na tyle za ile ?, a PO d PiS dany, ma ich z tyłu pleców w dole i w tyle

ODPOWIEDZ

Niespodziewane zakończenie

~Jacek placek

2011-09-13 03:56:45

Ale tu ni stąd, ni zowąd nadarza się okazja, aby opowiedzieć, jak to sekretarz Egzekutywy PZPR w Celapo tow. Ludwik Tarnowski przysłużył się ? dyrektorowi mgr Leonowi Koczurowi o czym już wcześniej wzmiankowałem.
   Oprócz inż. Józefa Bożka, pracowała również od początku istnienia Laboratorium jego siostra Maria Kapica. Jej civi pokrótce było takie. Rozwódka, matka dorosłej już w zasadzie córki o nienachalnej urodzie i imieniu bodaj Lilka albo Lidka, z którą zamieszkiwały także w mieszkaniu spółdzielczym, otrzymanym z puli Celapa, w bloku na Osiedlu Słomiana.
   Cechy charakterystyczne Marychy Kapicowej: pełna pogody, zawsze uśmiechnięta twarz, o jasno niebieskich śmiejących się oczach.
   Stanowisko służbowe: kierowniczka działu planowania, zatrudnienia i płac.
   Cechy inne: kiedy wnioski o podwyżki były teoretycznie przez dyrektora mgr Leona Koczura na tzw. kolektywie, z udziałem m.in. tow. Ludwiczka, bo tak tego plotkarza nazywano i mojej skromnej osoby zafiksowane ?, a Ludwiczek już biegał po Laboratorium i ogłaszał swoim totumfackim, że załatwił im podwyżki, wtedy Kapicowa wchodziła chyłkiem do gabinetu Koczura, podsuwając mu z kolei swoich totumfackich, w efekcie czego totumfaccy Ludwiczka znikali z listy tych, co otrzymują podwyżki, na korzyść totumfackich Kapicowej i tow. Tarnowski wychodził na durnia @.
   Tego tow. Sekretarz Egzekutywy nie mógł zdzierżyć, więc poleciał kiedyś do KD PZPR Podgórze i nakablował ? na Koczura, iże ten nie liczy się z decyzjami Wysokiego Kolektywu CLPO.
   W wyniku tego donosu wezwano Koczura na dywanik ? do KD PZPR Podgórze, a ponieważ prawdopodobnie nie potrafił się tłumaczyć ani ukorzyć, bo dumne było z niego chłopisko spowodowano, że Zjednoczenie go zdymisjonowało ze stanowiska dyrektorskiego, na którym się zresztą męczył, bo nie miał wielkich talentów, jakie są na tym stanowisku wymagane i skupiał się często na duperelach.
   
    Teraz muszę wybiec myślą o ładnych kilka lat do przodu. Kiedy już u schyłku stanu wojennego znalazłem się na dziewięćset kilkudziesiąt złotowej stałej rencie inwalidzkiej, po gronkiewiczowsko-waltzowej denominacji, z ciekawości zapisałem się do celapowskiej Solidarności, której ostatnim przewodniczącym był Góral inż. Franek Janowiak.
   I oto w okresie około noworocznym dostałem podpisane przez niego wypisane na maszynie zaproszenie na podobne spotkanie noworoczne, jakie w swoim czasie organizowaliśmy w naszym reżimowym związku, jednak z zaznaczeniem, żebym na spotkanie przyniósł ze sobą trochę pozostałego w domu ciasta świątecznego, bo zakładowa Solidarność nie posiada środków na poczęstunek. Widząc do jak dziadowskiej organizacji przystąpiłem, niebawem pisemnie zwróciłem się do Franka z prośbą o skreślenie mnie z listy członków. To był mój jedyny krótki członkowski udział w szeregach tej jakże zacnej ? A dziadowskiej organisracji @.
   A swoją drogą owo zaproszenie jest chyba czymś kuriozalnym i to w skali światowej, z uwagi na swój żebraczy charakter. Tego o tym cieście nie należało już pisać i odbyć spotkanie o tzw. suchym pysku ?. Byłoby mimo wszystko bardziej elegancko, czy jak Góral Franek Janowiak może by rzecz ujął aligancko. Tak wyglądał żałosny zmierzch zakładowej Solidarności, a tak się w swoim czasie świetliście się zapowiadał.
   Ówczesna moja Koleżanka z pracowni prognozowania i badań rynku, która objęła po mnie kierownictwo tej pracowni i pozostawała jej kierowniczką bodaj do końca swojej pracy zawodowej, skwitowałaby rzecz całą swoim ulubionym powiedzonkiem: Tak dobrze żarło i... zdechło!
   
   Jacek placek o czym nieco innym, jak to bywa w życiu i w wyciu rodzinnym

ODPOWIEDZ

Dalsza obrona Edwarda Gierka

~Jacek placek

2011-09-12 04:59:22

COŚ Z LITERNICTWA
   Można za kropkę nad I
   z hukiem wylecieć za drzwi.
   
   Otóż ta historia zdarzyła się już współcześnie, ale będzie w niej też odwołanie się do peerelowskiej przeszłości.
   Jakieś pięć lat temu czułem się jeszcze na tyle dobrze, że jeździłem dosyć często do śródmieścia Krakowa, tramwajem z przystanku przy ul. Borsuczej. Programowo jeździłem na gapę, protestując w ten sposób przeciw relacji cen biletów do ceny chleba. Bowiem wówczas łączna cena dwóch zniżkowych biletów... tam i z powrotem... równała się cenie chleba wystarczającego mi na trzy dni. Obecnie ta relacja jest jeszcze mniej korzystna.
   Tak sobie pojeździłem nieźle, przy sporej dozie szczęścia. Przejeździłem już chyba wartość ewentualnego mandatu w razie przyłapania mnie przez kontrolerów, zwanych nadal jak za PeeReL-u kanarami i nadal podobnie nie lubianych tyle, że działających obecnie przez zaskoczenie w cywilnych łachach, co daje MPK dodatkowe oszczędności na sortach mundurowych. Aż wreszcie stało się coś, co musiało się stać. Do łapało mnie dwóch. Najpierw chcieli od razu pieniędzy. Skłamałem rzecz jasna, że nie mam. Więc wypisali mi tzw. mandat kredytowy, który dawał szansę wcześniejszego odwołania się, z dopiero późniejszą wpłatą w razie nie uznania odwołania. Oczywiście odwołałem się pisemnie.
   W piśmie strzeliłem spod dużego palca kilkoma zełganymi argumentami wyjaśniającymi brak biletu oraz jednym argumentem prawdziwym, umieszczonym jako ostatni. Ten ostatni argument mówił o tym, że poczynając od 1953 r., kiedy to zacząłem korzystać z usług tego przewoźnika tylko raz miałem zatarg z krakowskim MPK, który i tak zakończył się dla mnie korzystnie. Zaniosłem to odwołanie osobiście do Dyrekcji MPK bodaj przy ul. Gazowej. Odwołanie było oczywiście kierowane do właściwego dyrektora tej firmy. Złożyłem pismo w sekretariacie, a poznawszy wcześniej nazwisko owego właściwego dyrektora, mówiąc kolokwialnie podesrałem go trochę w sekretariacie, prawiąc pracującym tam panienkom, że jest to mój dobry znajomy z dawnych lat i pewno uzna moje odwołanie. I faktycznie je uznał. Zgodnie z kpa w terminie otrzymałem drogą pocztową pismo, zawiadamiające mnie o uznaniu reklamacji i zobowiązujące mnie do wpłacenia jedynie kilkuzłotowej opłaty manipulacyjnej.
   Poza tym w piśmie stało, że dano wiarę mojemu argumentowi wymienionemu odwołaniu na ostatnim miejscu. Równocześnie zagrożono mi, że w razie powtórnej wpadki, MPK nie będzie już miało litości i że mają mnie w komputerze. Teraz mi to wisi, bo już do śródmieścia, ani w inne części Krakowa nie jeżdżę. Obecnie warto jeszcze Wam opowiedzieć o tym konflikcie z MPK w czasach PeeReL-u. Pracowałem już w CLPO, a może to było jeszcze BLPO. Firma, jak nie nazywałaby się, mieściła się już w nowym gmachu przy ul. Zakopiańskiej 9 albo jeszcze w siedzibie tymczasowej w starym budynku magazynu którejś garbarni przy ul. nomen omen Swobody 4. Miałem bilet miesięczny pracowniczy na dwie linie autobusów miejskich, jeden miejski, a drugi t. zw. strefowy, bo w tym czasie mieszkaliśmy z Maryną w jej mieszkaniu służbowym w Węgrzcach za Prądnikiem Czerwonym... w tych samych, w których w swoim czasie dogorywał ożeniony z chłopką St. Wyspiański, gnijący podobno za życia, w związku ze swoją wstydliwą chorobą nabytą za młodu w Paryżu i dlatego zwaną w skrócie francą. Wracając do sprawy warto dodać, że mieszkałem w tym mieszkaniu na dziko. Zameldowany na pobyt stały byłem u Mamy na Solskiego 26 i tylko taki wpis miałem w dowodzie osobistym. O meldunek na pobyt czasowy nie zadbałem i w zasadzie wspomniany bilet mi nie przysługiwał. W tamtych latach Kraków był miastem zamkniętym dla przybyszów z innych terenów Polski. Dochodziło nawet do takich oto paradoksów. Osoba przybyła spoza granic administracyjnych miasta nie mogła podjąć stałej pracy w żadnym zakładzie, bo nie miała stałego zameldowania, a z kolei nie mogła uzyskać stałego zameldowania, bo nie była w stanie przedstawić zaświadczenia o stałym zatrudnieniu w którymś z krakowskich zakładów pracy. Zamknięcie Krakowa było jednak w tamte lata koniecznością. Należy bowiem pamiętać, że wcześniej, w związku z budową Nowej Huty ściągnięto z zacofanych polskich wsi istniejącą tam nadwyżkę siły roboczej. Wybudowano nawet dla niej całą nową dzielnicę miasta o nazwie Nowa Huta. Ponieważ Kraków, w porównaniu ze stanem przedwojennym, podwoił liczbę mieszkańców, osiągając ówczesny próg urbanizacyjny, władzom nie pozostało nic innego, jak na czas nieokreślony zamknąć miasto w osiągniętych granicach administracyjnych. Oprócz meldunków na pobyt stały, istniały również meldunki na pobyt okresowy i pobyt czasowy. Dokładnej różnicy pomiędzy tymi meldunkami już nie pomnę. Wracając do rzeczy ktoś, kto wyjechał na pewien czas z Krakowa i zadbał o któryś z wymienionych meldunków w nowym miejscu pobytu, nie tracił stałego zameldowania w Krakowie. O taki właśnie meldunek, bodaj na pobyt czasowy, który winien być co roku przedłużany nie zadbałem.
   I oto pewnego razu wracając z pracy, już tym autobusem strefowym linii 217 nadziałem się na kanarzycę. Ponieważ zaś każdą taką kontrolę uznawałem za zamach na moją wolność osobistą, więc wręczając jej mój bilet miesięczny, wycedziłem przez zęby: Mogłaby się Pani zająć jakąś lepszą pracą... Tak więc na własne życzenie babę rozsierdziłem. Zażądała okazania dowodu osobistego, a tam meldunku w Węgrzcach nie było. I wpadka. Spisała mnie i zatrzymała mój bilet do wyjaśnienia. Miałem w określonym terminie sprawę wyjaśnić w kanciapie MPK, która podobnie jak wspomniana Wam już kanciapa milicyjna, również mieściła się w tym narożnym budynku, przy zbiegu ul. Bohaterów Stalingradu i ul. Waryńskiego. I narobiłem sobie tylko tyle, że musiałem ganiać z Węgrzc do pobliskich Zielonek, w których mieścił się Urząd Gminy, uzyskać tam wpis do dowodu określonego zameldowania, by wreszcie zaiwaniać jak jakiś durny Iwan z tym dowodem do kanciapy MPK, i tam w końcu odzyskać swój zatrzymany bilet. I tyle. A Babcia Kazia w mojej młodości zwykła była mawiać, że z wielką dupą wszędzie się zmieścisz, a z wielkim pyskiem nigdzie. Tę jej cenną życiową maksymę przypomniałem sobie jednak dopiero post factum. Zacytowana na wstępie fraszka łączy się z opowieścią o tyle, że nadal uważam, że owa kanarzyca mogła była wziąć się za jakąś inną pracę. I to jest ta kropka nad I.
   Teraz zamilknę na dłuższy czas. Jacek           
    P.S. Pewien ważny szczegół mi uciekł. Otóż - przyglądnąłem się w poczekalni Dyrekcji MPK sporej grupce bidnych emerytów i studentów, którzy próbowali ustnie z marnym skutkiem usprawiedliwić brak ważnego biletu przejazdu przed jakimś pod chujaszczym, wyznaczonym przez właściwego dyrektora do ich spławiania, co też on ochoczo czynił. Podczas mojego specjalnie dłuższego pobytu w tej poczekalni spławionych zostało co najmniej dwadzieścia kilka ofiar zawyżonych cen biletów MPK.
   Tymczasem w tym Peerelu, co nie był żadną KOMUNĄ, jak bezprawnie indoktrynuje na CHAMA obecna prosragranda durnowatą młodzież nauczaną w szkołach po osratnich reformach SZKODNICTWA, bilety na środki komunikacji MPK były tanie mawet na uczniowska i emerycją kieszeń, zaś niżej PO d PiS dany, jako działacz zakładowego związku zawodowego rzekomo REŻIMOWEGO... daj Wolandzie tym obecnym dupkom związkowym takiej skuteczności w działaniu, jaką miał związek w CLPO, jeśli komuś chciał coś załatwić i odpowiednio podszedł dyrektora tej zacnej skądinąd Firmy... otóż ów działacz miał przysługujący mu cały bloczek biletów służbowych MPK...
    Przy okazji wyszło jeszcze raz, że w tej wyjątkowo zbiurokratyzowanej III RP, przy której biurokracja peerel-owska to było małe piwo, tylko szczwana pisanina może dać pozytywne efekty dla piszącego.
   Bodaj w lipcu lub sierpniu 1980 r. dyrektor Stanko wyjechał sobie spokojnie do Italii na miesięczny urlop wypoczynkowy, spokojny o los Celapa, zważywszy na dostosowanie tej Firmy do kryzysowych warunków i niepomny do czego mogą być zdolne scharakteryzowane już wcześniej właścowe 2 z 3 wspomnianych gwiazd celapowskiej Solidarności oraz grupka pozostałych aktywistek i aktywistów tej nowej samorządnej, a raczej samowolnej organizacji związkowej. Tu powtórzę raz jeszcze to, o czym wyżej już powiedziałem, tylko po to, żeby sobie lepiej wbili sobie w głowę wszyscy ci, którzy po obaleniu Peerelu wyobrażali sobie, jak szczęśliwa ? ich czeka przyszłość. Na bezrobociu, pracy na czarno, przymusowej emigracji zarobkowej, a w najgorszym wypadku na bezdomności. Więc jeszcze raz przypomnijcie sobie ową homilię Pielgrzyma Tysiąclecia i wszystko to, co po niej nastąpiło.
   W tym czasie w Peerelu już wrzało, szalały to w jednym zakładzie, to w kilku naraz, to w jednej części Peerelu, to w innej, a już szczególnie na Wybrzeżu, niekończące się strajki, podsycane przez czołówkę krajową sfrustrowanych inteligentów i paru Żydów z prymitywnym nieukiem w szyldzie, ale robotnikiem stoczniowym, strajki które zresztą zainspirował, z pewnym opóźnieniem, działając jak bomba z opóźnionym zapłonem, zmarły pielgrzym, swoją pamiętną, a wyjątkowo perfidną homilią, wygłoszoną rapsodycznym aktorskim sposobem, z dobranymi odpowiednio cytatami z żydowskiego wieloznacznego tekstu Biblii, na krakowskich Błoniach.
   Nawiasem mówiąc to chyba najwiekszym błędem Edwarda Gierka w swojej naiwnej ufności
   było wpuszczenie do Krakowa tego reprezentanta sekty Vatisrańskiej,
    sposobionego do funkcji papieża Lolka rodem, z Wadowic, i nadającego się najlepiej do roli rozwalacza ustroju, w tym najbardziej prymitywnym z katolicki krajów w Europie !
   Więc jak wspomniałem w Kraju wrzało. Rosła inflacja, ponieważ strajki władza próbowała wygaszać kolejnymi podwyżkami płac, a z kolei spadała na łeb na szyję produkcja właśnie na skutek tych strajków i czasowych wyłączeń energii elektrycznej w zakładach produkcyjnych, które były wynikiem błędów w planie zużycia w energii, popełnionym przez Komisję Planowania przy Radzie Ministrów, bo tak bodaj zwało się owo ciało kolegialne, odpowiedzialne za przygotowanie projektu rocznego Narodowego Planu Rozwoju Gospodarczego. O ile mnie pamięć nie myli, były poślizgi w oddaniu do eksploatacji planowanych elektrowni, a także nie uwzględniono w planie sprzedanej w ramach umów eksportowych, ilości energii do innych Państw, przy czym nie wykonanie tych umów, mających charakter umowy międzynarodowej naraziłoby Peerel na płacenie horrendalnych kar umownych. Już nie pamiętam dokładnie, ale chyba zdymisjonowany został, któryś z członków Komisji Planowania odpowiedzialny za ten ostatni błąd.
   Dopiero po niewczasie, w latach osławionej transformacji ustrojowej ? przeprowadzonej według drakońskiej recepty przez zarozumialca, bufona i ignoranta Balcerowicza, z ponad dziesięcio milionowej, według ówczesnych szacunków ? rzeszy szeregowych członków Solidarności, podpuszczonych umiejętnie przez szpicę frustratów-inteligenckich i garstkę Żydów oraz poderwanych homilią zmarłego pielgrzyma na krakowskich Błoniach do ponad rok trwającej fali strajków większość pojęła, że w tamtych górnych i durnych latach wyobrażali sobie, iż zarabiać będą wielokrotnie więcej i to w dolarach, świadczenia socjalne dalej będą mieć, jak za Peerelu i dalej, jak za tego Peerelu będą robić na pół gwizdka, załatwiając za to w płatnych godzinach pracy wszystkie swoje prywatne sprawy.
   Dziś już wiedzą, jakiż gorzki ich spotkał zawód!
   Powyższe uogólnienie pozwoliłem sobie nawet wyrazić całkiem zgrabną rymowanką, którą tu na wieczną rzeczy pamiątkę wplotę, żeby pozostał w tych wspomnieniach ślad świadczący o tym, że wszystko można wyrazić zarówno prozą, jak i śpiewnymi rymami.
   
   SIĘGAJĄC JUŻ DO HISTORII
   
   Zasłużył się Płażyński, jak mało kto z gości,
    w y k o l e b a ł kolebkę Solidarności.
   Rzec można, włosa na dwoje nie dzieląc,
   że łysy wylał to dziecko razem z kąpielą”.
   
    Rydzyk też naciągnął niejednego mohera
   rzecz jasna, że na ratunek kolebki zbierał
   Zebrał krągłe miliony, z grubsza ktoś wyliczył
   i do dziś moherom z nich się nie rozliczył ?
   
   Z Wrocławia zarośnięty Frasyniuk Władek
   skradł bojatersko związku branzowego kasę.
   Bo Frasyniuk, bez frasunku dla kurażu
    po trunku
   na tę cudzą kasę nie pierwsze bydlę było łase.
   Do dziś kasy nie oddał i nie dostał kopa w zadek !
   Za to kolebka tak to już z kolebkami bywa
   kiedyś się zasłużyła. A dziś dogorywa.
   
   Poniżej jeszcze dwie między puenty do wyboru, do koloru:
   
   Zaś kolebka, zamiast zasłużonej glorii
   dawniej rozkołysana. Dziś w lamusie historii.
   
   albo też:
   A kolebka, jak widać z historii wyniku
   niegdyś rozkolebana. Dziś już na śmietniku.
   
   i dopisuję tę właściwie już czwartą aktualną, po lekturze jednego z najświeższych artykułów, mówiących o ewentualnym dalszym losie Stoczni Gdańskiej:
   
   A może kolebce jeszcze tak się przytrafi,
   że znajdzie się w łapach prężnej ruskiej mafii ?
   
   W te dni zawieruchy stoczniowców wielu
   myślało: Robić będziem, jak za Peerelu,
   znaczy się na pół gwizdka ?
   zaś opieka socjalna pozostanie wszystka.
   Z roboty nas nie zwolnią. Od zwolnień nas wara.
   A zarobim potrójne. W dodatku w dolarach!
   
   I dodam, że w Peerelu na samym początku
   tak myślała większość szeregowych członków.
   Zaś dzisiaj wielu z tej rzeszy milionowej,
   kiedy to wspomni pluje sobie w brodę.
   Zwłaszcza, że po całej przejściowej Vicrorii,
   zgnoiła srocznię Unia Jevrejska, a to już,
   nie jest powtórka ? Tylko CHICHOT HISTORII @
   
   I faktycznie na przestrzeni ostatnich kilku lat już czterech mieszkańców naszego małego Osiedla przyznało mi się i to bez jakichkolwiek nalegań z mojej strony do tego, że dzisiaj im wstyd, iż w swoim czasie pokazywali paluchami to V i wywieszali flagi w swoich zakładach pracy.
   
   Wracam do Celapo. Pod nieobecność Stanki w Celapo zaczął się ogromny niepokój. Załoga nie chcąc być gorsza od pobliskich zakładów pracy, zaczęła domagać się zebrań grup związkowych, jeszcze tzw. reżimowego Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Włókienniczego, Odzieżowego i Skórzanego. W tej sytuacji z Leszkiem zgodziliśmy się na owe zebrania i zaproponowaliśmy, aby na nich spisywano wnioski do ewentualnej realizacji. Nie przewidzieliśmy jednak nieograniczonej fantazji załogi, a zwłaszcza tych nierobów głównie z tzw. pionu badawczego.
   
   Tymczasem te blisko czterysta zgłoszonych przez załogę wniosków było nie do zrealizowania ani zaraz, ani w przyszłości, bowiem spora ich część była adresowana chyba do samego Pana Boga. Na pierwszy już rzut gołym okiem było widać, że niektóre z wniosków wzajemnie się wykluczają. Po wstępnej analizie otrzymanych materiałów ustaliłem, że spróbujemy wyspecyfikować wnioski, które należy skierować do realizacji przez nasze Zjednoczenie, dalej wnioski do realizacji przez nasze Ministerstwo, jeszcze dalej wnioski do realizacji przez inne Ministerstwa, jeszcze jeszcze inne do wykonania przez Partię i Rząd i wreszcie te do realizacji przez dyrekcję CLPO.
   I tych było najmniej. Raptem robotnicy z zakładu produkcji doświadczalnej domagali się, że nie będą utrzymywać w dalszym ciągu tych przez nich tzw. badaczy ? Nawiasem mówiąc od lat nie szło załodze zakładu produkcji doświadczalnej wytłumaczyć, że wcale nie ona utrzymuje owych badaczy, bowiem za ich opracowania płaci całkiem kto inny, o czym już tu zresztą wcześniej napisałem.
   Za to najwięcej było takich wniosków, owych skierowanych do pana Boga
   Z kolei inne postulata, były do realizacji chyba p o s t u... latach
   Ot, rymnąłem sobie ! Bo to wszystko do kupy razem było śmichu warte @
   I jeszcze dalej do śmichu
   A teraz jeszcze o Maryśce Mazurkiewicz. Skoro już wcześniej padło słowo patentowanym, to faktycznie wspomniana Maryśka, po wypędzeniu jej z mojej pracowni do działu postępu technicznego i normalizacji, w którym pracował wspominany już też rzecznik patentowy Tadek Szlachetka, uzyskała na koszt Celapo tytuł rzeczniczki patentowej, po czym wyniosła się do podobnej placówki, w której rzecznikiem był jej kolega, a w odejściu na korzystnych warunkach z Celapo pomogłem jej w osobliwy dość sposób. Ale o tym wszystkim chociaż już wcześniej może gdzieś napisałem, jednak tu powtórzę, bo powtórzyć warto.
   Otóż, owa Maryśka, kiedy za pieniądze Celapa i w ramach płatnych przez Celapo wyjazdów służbowych ukończyła półroczny zakończony egzaminem kurs dla przyszłych rzeczników, zorganizowany w katowickim Wojewódzkim Ośrodku Postępu Technicznego, wzniesionym za panowania Gierka, jako jeszcze pierwszego sekretarza KW PZPR w Katowicach, który to WOPT zlokalizowany był na obrzeżu Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku ze znanym Planetarium, również powstałych w tym samym czasie, co WOPT, a następnie owa Maryśka zaliczyła znowu na koszt Celapa dwutygodniową praktykę w Urzędzie Patentowym PRL w Warszawie, po czym zdała tam końcowy egzamin, po którym wpisano ją na listę rzeczników patentowych. I oto po tym wszystkim ponieważ jakiś jej kolega obiecał jej lepiej płatne stanowisko rzecznikowskie bodaj w krakowskim Instytucie Ceramiki i Szkła, a Stanko odmówił jej zwolnienia z Celapa na korzystnych warunkach i z zachowaniem prawa do urlopu za przepracowany okres. Wtedy owa Maryśka przyszła do pokoju rady zakładowej na rozmowę ze mną i po starej znajomości poprosiła mnie o interwencję u Stanki, mniej więcej w stylu gierkowskim Pomożecie?.
   No i faktycznie jej pomogłem. I to jak!
   Z nieukrywaną przyjemnością poszedłem do Stanki i powiedziałem dosłownie tak:
   Panie dyrektorze, ja na pana miejscu, to kurwa ! dałbym na dziękczynną mszę świętą za to, że ten p a t e n t o w a n y leń chce od nas odejść. Znam ją dobrze, bo pozbyłem się jej w swoim czasie z mojej pracowni.
   No i przekonałem Stankę. Puścił Maryśkę na warunkach odejścia, jakich chciała.
   A najlepszą puentą jest to, że ona przyszła mi podziękować za skuteczną interwencję, zaś ja sobie pomyślałem:
   Gdybyś ty, dziewczyno, wiedziała, jak ta moja interwencja wyglądała, to byś ty mi tak nie dziękowała.
   I pomyślałem jeszcze, że jednak rację miał Machiavelli z tym swoim cel uświęca środki. W moim przypadku faktycznie wybrany środek doprowadził do skutecznego osiągnięcia zbożnego ? celu.
   Na koniec jeszcze tu dorzucę tylko, że owa Maryśka charakteryzowała się tak szpiczastymi kolanami, iż Tadek Szlachetka puścił o niej taką anegdotkę, że Maryśka idąc po schodach dziurawi sobie tymi kolanami rajstopy.
   A teraz jeszcze inna znamienna anegdotka, krążąca o innej z pracownic celapowskich, żonie inżyniera pracującego w Biurze Projektów Przemysłu Skórzanego i po znajomości zatrudnionej w zakładzie wzornictwa na jakimś stanowisku administracyjnym, bodaj sekretarki.
   Pracownicy załatwiali wszystkie swoje prywatne sprawy w godzinach zatrudnienia albo podczas płatnych wyjść służbowych, albo telefonicznie, a Celapo płaciło za te rozmowy. Była w CLPO niejaka Maria Konarzewska, która potrafiła telefonicznie nadzorować zięcia przez pół godziny, jak gotował zupkę dla jej wnuczki czy wnuczka. Potem nawet ukuliśmy z Leszkiem o niej taki dowcip.
   Oto, w rozmowie telefonicznej z zięciem Konarzewska mówi tylko dwa słowa, powtarzając je przez kilkanaście minut. Te słowa, to: dobra, zła i na abarot dobra, zła. I zadawaliśmy retoryczne pytanie:
   O czym Konarzewska rozmawia z zięciem?
   Po czym wyjaśnialiśmy:
   Ona pomaga zięciowi przebierać maliny.
   Oczywiście, Konarzewska była w zakładzie wzornictwa mężem zaufania naszego reżimowego ? związku zawodowego i skrzętnie zarejestrowała tę radosną tfuu!-rczość wniosków i postulatów, zaserwowaną jej przez pełnych nieposkromionej fantazji wielkich artystów-plastyków, ale od projektowania butów, które to projekty z nadmiaru tej ich fantazji były niewykonalne w seryjnej produkcji i ostatecznie musieli projekty przerabiać konstruktorzy, zaledwie absolwenci technikum obuwniczego lub nawet zaledwie zasadniczej szkoły obuwniczej, ale znający swój szewski fach m.in. Mietka Falarza, Wita Buchty czy Władysława Kaczmarczyka.
   A podsumowując owe niekończące się prywatne rozmowy Konarzewskiej i wielu innych pracowników biurowca, to pierwszą wewnętrzną reformą dokonaną w Celapo, już w czasach, w których Balcerowicz zaczął niszczyć wszystko, co popadło swoim podatkiem nazywanym popularnie popiwkiem, było wprowadzenie odrębnej książki rejestrującej prywatne rozmowy telefoniczne pracowników. Wtedy dopiero okazało się, jakie horrendalne kwoty wcześniej płaciło durne Celapo Poczcie Polskiej Telegraf Telefon.
   I o jeszcze innej mojej rozmowie o pomoc ? w przyznaniu mu mieszkania spółdzielczego z puli mieszkań posiadanych w tych spółdzielniach, przypomniał mi nie tak dawno temu, mieszkający zresztą w jednym z bloków na naszym Osiedlu i aktualnie odprowadzający wnuczkę do pobliskiego Przedszkola Mietek Dajda, długoletni kierownik celapowskiego magazynu zbytu wyrobów gotowych.
   Powiedział mi mniej więcej tak:
   Jacek, nie mam do ciebie żadnych pretensji.
   Bo mu wtedy powiedziałem, że nie ma szans na otrzymanie takiego mieszkania z puli Celapo, bo kierowników magazynu zbytu Celapo może mieć w każdej chwili innych skolko ugodno !
   i ciągnął dalej:
   Przynajmniej mi nie obiecywałeś ani nie zwodziłeś, tylko powiedziałeś mi prawdę. A i tak pomogliście mi pisząc pismo do Spółdzielni o przyspieszenie przyznania, które wprawdzie nie natychmiast, ale pozytywnie poskutkowało. I jak widzisz do dziś jesteśmy sąsiadami.
   Ale dość już samochwalby...
   
    Po tym dalekim odskoku daleko wstecz w czasie, wzruszony bez mała do łez jeszcze po tylu latach, wracam z coraz większą odrazą do Solidarności. Wcześniej, jak było, to widzieliście, choćby na podstawie powyższych wtrętów, a w sumie było po japońsku, jako+tako.
   Niestety wszystko to szlag trafił od wybuchu zakładowej Solidarności !
   Nagle ni stąd, ni zowąd wszyscy zaczęli na siebie nawzajem patrzyć spode łba. Wszyscy zaczęli mieć nawzajem do siebie o wszystko, jakieś pretensje. Diabli wzięli wszystkie imieniny i inne okazje. Zaczęło być w Celapo irytująco nieprzyjemnie.
   Pamiętam, że nawet Krystyna Wiatrak, rozwódka-plastyczka i prawa ręka mojego ówczesnego przyjaciela i zmiennika w funkcjach związkowych Leszka Zająca, kierującego jedną z pracowni w zakładzie wzornictwa Celapo, której córka wtedy studiowała również, jak kiedyś ona na krakowskiej ASP, a która to Krysia zamieszkiwała w starszawym domku czy kamieniczce piętrowej przy pętli łagiewnickiej, gdzie kiedyś serdecznie nas z Leszkiem przyjęła podczas naszych odwiedzin, w czasie celapowskiej zadymy solidarnościowej miała do nas dużą pretensję, że trwaliśmy uparcie przy starych reżimowych barwach związkowych ? zamiast, jak wielu renegatów, przystąpić entuzjastycznie do tego ozdrowieńczego ruchu społecznej odnowy ? zdaniem jej, biduli oddolnego ?. Co było nieprawdą, bo ów rzekomo oddolny ruch sprowokowało przywództwo krajowej Solidarności, złożone z garstki Izraelitów, frustratów inteligenckich oraz jednego sztandarowego robotnika elekryka UBeka wtyka stoczniowego...
   
   A wracając do atmosfery w Celapo, to na moją głowę, że tak było. I snuła się taka atmosfera, aż do wprowadzenia stanu wojennego.
   Zaś w międzyczasie zakładowa Solidarność wprowadzała swoje wiekopomne porządki. Niewiele ich wprowadziła. Właściwie pamiętam dwa.
   Więc po pierwsze.
   Żeby zażegnać wspominany już wielokrotnie w tych wspomnieniach konflikt między robotniczą częścią załogi, a badaczami, wynikający stąd, że ta robotnicza część bezpodstawnie utrzymywała, jakoby to ona utrzymywała badaczy, działaczki solidarnościowe wprowadziły obyczaj, aby badacze w wolniejszych od własnej pracy chwilach, a takie chwile trwały często przez całe osiem godzin zatrudnienia, schodzili do zakładu produkcji doświadczalnej i w ramach pojednania się z jego załogą, stawali przy taśmie produkcyjnej i pod nadzorem pracowników tego zakładu wykonywali niezbędne operacje technologiczne. I tak się faktycznie działo.
   Ja tam nie schodziłem na produkcję. I wcale nie dlatego, żebym gardził pracownikami produkcji albo się ich obawiał, tylko dlatego, że uważałem zawsze, iż każdy powinien robić to, co potrafi najlepiej. Ponieważ ja potrafiłem w zasadzie tylko pisać, pisałem analizy w Miejskim Urzędzie Statystycznym, pisałem analizy rynku obuwniczego, pracując już w Belapo w pracowni prognozowania i badań rynku, następnie opracowania z zakresu organizacji produkcji, będąc zatrudniony w pracowni organizacji produkcji, wreszcie opisy zgłoszeń patentowych, wzorów użytkowych lub zdobniczych, siedząc już w MOINTE, więc słusznie uważałem, że powinienem dalej to robić. Poza tym wiedziałem, ile z powodu byle jakiego, bez przestrzegania reżimu technologicznego przez pracowników produkcji, których pełna była przez cały dzień pracy palarnia przy schodach, Celapo traciło pieniędzy, płacąc zwrotem ceny kupna lub nową parą obuwia osobom zgłaszającym reklamacje obuwia, w związku z odklejeniem się spodu. Wiedziałem o tym, z opowiadań członków zakładowej komisji d/s klientowskich reklamacji. Mówili mi oni, że nawet są takie cwane klientki, które tylko raz w życiu kupiły buty produkcji Celapo, a potem już je tylko reklamowały i w zamian otrzymywały kolejne nowe pary w zależności od sezonu.
   Więcej, tak samo sprytne były klientki Krakowskich Zakładów Futrzarskich, o czym wiedziałem z opowiadań działaczy związkowych tych Zakładów.
   Byłem więc pewny, że niefachowe wykonanie operacji przez badaczy partaczy, niejako w czynie społecznym ? zwiększy jeszcze straty Celapa z tytułu reklamacji klientowskich.
   Inna rzecz, że z kolei kilka lat wcześniej z przyjemnością i z dużym samozaparciem, uczestniczyłem w budowaniu ceglastego kortu tenisowego i boiska do siatkówki w faktycznym czynie społecznym, choć także w wolnych chwilach w godzinach zatrudnienia, w bezpośrednim sąsiedztwie celapowskiego ośrodka obliczeniowego. Poniosłem nawet materialną stratę, plamiąc sobie żółtym lakierem przy lakierowaniu siatki ogrodzeniowej zielonkawe bawełniane dżinsy, importowane z castrowskiej Kuby. Ale nie całkowitą stratę, bo po upraniu owych dżinsów żółte plamy z lakieru jakoś wtopiły sie w zielonkowatość spodni i mogłem je dalej jeszcze nosić, aż do całkowitego ich podarcia. Dziś ze smutkiem patrzę na ten zrujnowany kompletnie kort, w którym tkwi zaklęty kawałek mojej pracy fizycznej i autentycznego potu.
   I komu ten obiekt przeszkadzał?
   
   A po drugie , w okresie narastajacych już trudności rynkowych dyrektor Kazimierz Stanko, za aprobatą t.zw. Kolektywu, w tym też przedstawiciela Rady Zakładowej, przeważnie mnie ? Wydał decyzję o przydzieleniu kążdemu z zatrudnionych w Celapo 3 talonów na okaziciela na rok, uprawniających osoby, okazujące ów talon do zakupu jednej pary obuwia, produkcji Celapo, w stworzonym specjalnie do tego celu sklepiku w budynku placówki.Od tego czasu w sklepiku zaroiło się od obcych osób, bowiem owe talony stały się dla osób zatrudnionych w Celapo towarem
   przeważnie wymiennym, za inne trudno już osiągalne drogą normalnego zakupu dobra materialne.
   Tymczasem zakładowa solisralność ową nieprawidlowość jeszcze pogłębiła, zwiększając liczbę 3 talonów w roku do 6 takich talonów wg zasady klin klinem Qrva dziady @ Wbrew zasadom głoszonej srawiedliwości społecznej, ale dla własnej ciasnej wygody solisralne nieroby @
   
   Ale przejdźmy do meritum
   Jednym z poważnych błędów w polityce gospodarczej w dekadzie rządów ekipy Edwarda Gierka, okazało się teoretycznie słuszne, bo mające po części zmniejszyć dystans Drugiej Polski od rozwiniętej gospodarki Zachodu nabywanie od jego firm licencji na niwe technologie czy rozwiązania organizacyjne
   
   Wcześniej jeszcze wspomnieć wypada o samorządzie robotniczym, bo Celapo znowu nie było traktowane jak przedsiębiorstwo produkcyjne, choć miało wspominany już wielokrotnie zakład produkcji jakoby doświadczalnej tylko, jako placówka na poły naukowa, miało konferencję ekonomiczną o nieco innym składzie personalnym.
   A z kolei skoro powiedziało się o produkcji doświadczalnej, że jakoby ?, to tu muszę wyjaśnić, iż produkcja de facto doświadczalna stanowiła zaledwie ułamek procenta. Właściwie tylko dwukrotnie zakład produkcji doświadczalnej, wyprodukował dłuższe dwie serie faktycznie doświadczalne.
   Raz były to perforowane półbuty męskie ze skóry syntetycznej o nazwie Corfam, produkcji amerykańskiego Koncernu Du Ponta.
   Było to wtedy, kiedy niejaki dr inż. Wiktor Lasek z+ca dyr ds. badawczych, który jeszcze w początkach narodzin Belapo, przeflancował się z Instytutu Przenysłu Skórzanego w Łodzi, słusznie węsząc, jak wielu innych niebieskich ptaków ówczesnej nauki, że w Celapo będą znacznie większe mozliwości załatwienia tego owego o taki był chyba początek owejBolka Wałęsy jakie+srakiej JA panie Japoniii.
   Bo oto wspomniany Lasek ,za łajdacko prawdopodobnie przyjętą łapówkę , oczywiście w dolarach, którą Koncern miał z góry wkalkulowaną w koszty sprzedaży licencji nic nie wartego materiału i przelaną najprawdopodobniej na otwarte konto w Szwajcarii, od Amerykańców, a konkretnie od przedstawiciela tego Koncernu na Europę i po zaproszeniu Laska na Zachód, podprowadził ówczesnych niekompetentnych urzędasów Ministerstwa pod zakup licencji na wytwarzanie owego materiału na wierzchy obuwia. I w rzeczywistości ową niedopracowaną technologicznie licencję Peerel kupiło, zainwestowało wiele milionów złotych, budując w Pionkach lub adaptując istniejący cały zakład produkcyjny, po czym okazało się, że ów pięknie nazwany Polcorfamem materiał nie tylko nie nadaje się na buty, ale nawet nie chce go wojsko na swoje pasy i paski mundurowe, paski na karabiny oraz na kabury. Tymczasem łajdaczyna Lasek, bezszmerowo zniknął z przemysłu obuwniczego, po przejściowym zarządzaniu Zakładem Doświadczalnym w Pionkach, w którym na skalę półtechniczną uruchamiano produkcję owego sławetnego Polcorfamu i po zorientowaniu się jaki dziadowski materiał z jego łapówkarskiego podpuszczenia Peerel zakupiło, ostatecznie wylądował na Politechnice Łódzkiej. Ale o tym szczegółowiej już chyba wcześniej napisałem.
   Tu nasuwa się jednak refleksja bardziej ogólna.
   Podejrzewać można śmiało, że otwarcie gierkowskie na Zachód spowodowało to, że rutynowani oszuści zachodni upychali Drugiej Polsce przestarzałe lub nic nie warte licencje, a ona dzięki takim różnym doktorom inżynierom Wiktorom Laskom traciła miliony, zakupując owe licencje.
   Działali więc wg sprawdzonej żydowskiej metody, że najpierw trzeba trochę stracić, żeby za to potem zyskaćwielokrotnie więcej ! Ot, cała filozofia krętackiego biznesu,zresztą prosta, jak kij miotły Czarownicy z Łysej Góry...
   O tym jeszcze raz będzie mowa, jeśli zdążę opisać przyczyny wewnętrzne i zewnętrzne załamania się gierkowskiej wizji budowania Drugiej Polski
   
   Tu nie od rzeczy będzie wspomnieć o pozytywnym ? sprycie dyrektora Stanki, który wykorzystywał fakt, że Celapo, jako jednostka naukowo-badawcza, stało niejako okrakiem między przedsiębiorstwem produkcyjnym a instytutem naukowym. Wobec tego korzystnego w efekcie rozkraczenia, kiedy w przemyśle lekkim wprowadzany był nowy, korzystniejszy taryfikator płac, Stanko podwieszał naszych robotników do tego nowego taryfikatora i awansował płacowo. Z kolei, kiedy Komitet Nauki i Techniki wprowadzał lepszy taryfikator dla instytutów, wówczas Stanko podwiązywał do tego taryfikatora naszych badaczy, co znów otwierało im możliwość dalszego awansu płacowego.
   Ale, to niestety w sumie było popieraniem jeszcze lepiej płatnego nieróbstwa @
   Nota bene Kazimierz Stanko, wywodzący się z Chełmka, osiedla stanowiącego od lat niędzywojnia kolebkę pierwszej w II Rzeczpospolitej obuwia, produkowanego seryjnie na taśmach montażowych, w Zakładzie produkcyjnym, założonym przez Czecha o nazwisku Bata. Jeszcze po II wojnie światowej istniała sieć sklepów obuwniczych rozsiana na jej obszarze. W Krakowie sklep, a właściwie na tamte czasy salon, zlokalizowany był w jego centrum handlowym przy ul. Floriańskiej, róg ul rzekomo św. Marka. Od tego czasu w II Rzeczypospolitej, po raz pierwszy w ogóle w dziejach Polski, drogie buty, szyte dotąd na miarę, zastąpiły standardowe buty, po względnie umiarkowanych cenach, a więc łatwiej osiągalne dla większej części społeczeństwa i wreszcie na wsiach jej mieszkańcy nie musieli chodzić do kościoła w niedzielę boso, a buty niesione na ramieniu, wkładać na nogi dopiero przed kościołem. Buty przestały być przedmiotem luksusu, choć w tamtych czasach nie dla bezrobotnych i żebraków. Nie na darmo w jednym z równie biednych i zacofanych Krajów Ameryki Środkowej lub Południowej, nie pamiętam już dziś w którym ? Postawiono jedyny w skali całej Ziemi pomnik właśnie buta. I wcale nie jest to śmieszne, bo but jest o wiele bardziej przydatny zwykłemu człowiekowi, niż niejeden przywódca polityczny czy powiedzmy umownie duchowy vide Lolek z Wadowic, dziś błogo osławiony ? Tymczasem warto wiedzieć i można informację o tym znaleźć w Googlach, że kiedy delegacja jednego z miast przyszła do schorowanego już m.in. na górniczą chorobę zawodową pylicę Edwarda Gierka, z prośbą o jego zgodę na nazwanie szkoły w ich mieście Jego Imieniem ten skromny i prosty, a rozsądny Człowiek, odpowiedział im:
    Towarzysze, ale ja przecież jeszcze żyję !?
   I być może żyłby dłużej, gdyby rozbestwiona nieróbska hołota, nie manifesrowała pod Jego oknami, żądając wciąż postawienia Go przed sądem, wcale nie bożym i chyba tylko za ten ocet i musztardę w sklepach, zresztą na jej własne srajkowe życzenia zaistniałe !
   Z kolei Kazimierz Stanko, operując slangiem kleszym, był pomazańcem na dyrektora, bowiem wcześniej ukończył wyższe studia inżynierskie w zakresie obuwnictwa nie gdzie indziej, tylko w Związku Radzieckim, a jego kolega z Chełmka Jan Poznański, nie tylko ukończył tam te same studia, ale na dodatek importował sobie, z tego ogromnego Kraju żonę, z którą być może żyje wspólnie do dzisiaj ?
   Ot, taka sobie ciekawostka z dziedziny nazwijmy to bratniej przyjaźni.
   
   A tu tymczasem łapówkarza dr Wiktora Laska, dotknła nie laska inwalidzka, ile medal, o czym niezawodne Google uprzejmie piszącego to o tym qurviozalnym fakcie poinformowały tak:
   Medale ... - Politechnika Radomska im. Kazimierza Pułaskiego
   
   Medal Wyższej Szkoły Inżynierskiej im. K. Pułaskiego
   przyznany przez Senat
   Medal im. Kazimierza Pułaskiego
   przyznany przez Senat
   Politechniki Radomskiej im. K. Pułaskiego
   od 1 września 1996 roku
   
   1987/1988
   1. prof. zw. dr hab. inż. Michał Hebda
   2. prof. dr hab. Henryk Nurowski (pośmiertnie)
   3. doc. dr hab. inż. Wiktor Lasek (pośmiertnie)
   Jest obszerny wykaz osób, które tym medalem zostały naznaczone, w poszczególnych latach, przez jurorów z tego samego grona. Taka sobie zagrywka towarzystwa wzajemnej adoracji @
   Dobrze, że dopiero pośmiertnie zainkasował Lasek ów medal, bo nie da się go już z niczego rozliczyć.
   To jest taki sobie jeszcze jeden konkretny przypadek t.zw. Srawiedliwości niby to DZIEJOWEJ @
   
   Ale lepiej mimo wszystko lepiej, że nie jest to order orła białego, splugawiony, choćby tylko faktem nadania go przez wesołego pijaczka Aleksandra Kwaśniewskiego niejakiemu nijakiemu ekunomowi w PGR ach, za zgnojenie wszystkiego złego i dobrego w sprzedanej dziś za bezdurno, nie tylko Zachodowi wiosze @
   
   EXODUS + KSIĘGA WYJŚCIA
   
   Jacek C., z choiniki, jak wlany Kwas się nie urwie,
   a rada w tej fraszce dana każdemu z was się przyda:
   Z dwojga złego już lepsza cała kurwa, niż półkurwie,
   a pazerny pół Żyd jest gorszy od całego biednego Żyda !
   
   WERSJA PROSTO Z ŻYCIA
   czyli
   JOLKA + KWAS
   MAJĄ SPORO DO UKRYCIA
   
   Jacek C. nadal z choinki się nie urwie !
   Wie już dzisiaj, że Jolka + to półkurwie @
   To alfa i omega... końca miłe początki ?
   Do ukrycia majątki, ich początkiem wziątki
   
   SAMOBÓJCZA PROPOZYCJA
   
   Przyszła ponoć pilna depesza z Brazylii:
   Podeślijcie nam Balcera w tej chwili, stop
   bo to podobno genialny jest chłop, stop
   u nas wszystko, stop, odbiega od normy,
   niech, stop, zrobi te swoje reformy !
   Odpowiedzieliśmy im w jednej chwili
   Nie przyślemy Brazylijczycy, top, mili.
   Był już niegdyś, stop,
   PAN BALCER W BRAZYLII.
   A poza tym, stop, nie ma już potrzeby,
   macie, stop, wysepki bogactwa, stop
   w ogromnym oceanie, stop +jełop biedy!!
   
   Tu tylko dodam, że prawdopodobnie Balcerowicz sam w ramach autoreklamy rozpuszczał takie pogłoski, bo na szczęście dla Brazylijczyków, nigdy do nich nie pojechał. Podobnie, jak nie pojechał do Gruzji czy gdzieś tam?
   Jacek placek
   
   Dok. możet nastupit...

ODPOWIEDZ

C. d. obrony Imienia E. Gierka

~Jacek placek

2011-09-11 07:13:25

Zacznę od zacytowania wstępu moich wspomnień, leżących póki co ? w dysku pamięci prywatnego mojego komputera, a potem będą wybiórczo wybrane fragmenty, mające choć w części odtworzyć charakter państwowej placówki pseudonaukowej, do której los rzucił mnie na circa 37 lat,ale fragmenty mają przede wszystkim odtworzyć atmosferę, panującą w niej do czasu wybuchu zakładowej rozróby solisraluchowej czyli lata drugiej połowy dekady rządów ekipy Edwarda
   Gierka, a prywatnie od momentu w którym kierowniczce pracowni organizacji produkcji butów, mgr inż. mechaniki, która poprzednio zatrudniona była w Krakowskich Zakładach Fastmaceutycznych POLFA w Krakowie przy ul.nomen omen Mogilskiej, dwojga nazwisk z których tego drugiego po mężu raczej nie używała, uważając je za niemarkowe, a na butach znała się o tyle, że odróżniała w jednej parze lewego od prawego, a która w dalszym biegu wydarzeń miała swoje pięć minut, jako jedna z trzech gufnych gwiazd ? zakładowej solisralności, zresztą wypuszczoną na zająca, przez gwiazdę ?? najgufniejszą, nie do zdarcia, w żadnym usroju, która do dziś szlaja się już nie po Celapo, tylko po filii Instytutu Przemysłu Skórzanego w Łodzi, z dyrektorką owj filii pedofilii ostała trzecia z gwiazd istota dość przylepska czyli akurat pasująca, do wszystkiego, jak takie coś ? z mojej dużo wcześniej opublikowanej w Czasopismie Satyrycznym KARUZELA fraszki...
   
   MAJSTER
   Do wielu spraw majster:
   klajster.
   
   Jeśli zaś o mnie chodzi fragmenty wybrałem świadomie z czasu przed zakładową zawieruchą solisralnościową, ale już po momencie, w którym wspomnianej kierowniczce pracowni, w obecności pozostałych kilkorgu pracowników oświadczyłem:
    Pani L*** ! widziałem w swoim życiu przeróżne baby, ale do tego stopnia upartej, nie przewidywałem nawet w najstraszniejszych snach...
   Po czym spakowałem swoje manatki, zszedłem do gabinetu dyrektora Kazimierza Stanko i poprosiłem, aby zrobił ze mną cokolwiek, zatrudnił, jako portiera, ale z tą babą nie idzie się dogadać w sprawach zawodowych...
   Na co dyrektor odpowiedział:
   Faktycznie, panie Jacek ! Ta baba myśli, jakoś inaczej, niż inne baby ?
   I tak od tego momentu przeniesiony do innego pomieszczenia, polecił zająć mi się obsługą prawną projektów wynalazczych i racjonalizatorskich, co było zresztą zgodne z moim prawniczym wykształceniem.
   Nie miałem wówczas oczywiście uprawnień rzecznika patentowego, ale nie miał jej również starszawy mgr od matematyki Tadeusz Szczurek asbsentujący się z powodu rzekomych dolegliwości choroby serca, ale wyraźnie kombinujący, jak tu załapać się na rentę inwalidzką, co w tamtej rzeczywistości było dość powszechną praktyką, zaś wcześniejszy rzecznik mgr inż odlewnictwa tak się rozpił, że jak to się mówiło rzucił robotę, natomiast rzeczniczka po nim niejaka mgr ekonomii Maria Mazurkiewicz, o której jeszcze tu będzie, odeszła na własną prośbę i na korzystnych warunkach, za zgodą dyr. Kazimierza Stanko
   W tej sytuacji miałem otwarte pole do działalności zawodowej, nie wchodząc nikomu w paradę, a równocześnie dorobić uprawnienia rzecznika patentowego, zresztą na przełomie ogólnokrajowej rozróby solisralnościowej, a ogłoszonym stanem wojennym
   
   TYTUŁEM WSTĘPU
   Wspomnienia spisywane 19 września 2007 r., a uzupełnione i poprawione 25 stycznia 2008 r., zamiast uczestniczyć w kolejnych, przeważnie przyspieszonych wyborach do sejmu i senatu IV RP, z którą żadną miarą się nie utożsamiam, choćby w związku z tym wszystkim, o czym poniżej napisałem. Na tym nie koniec. Wcześniejsza wersja była uzupełniana w dniu 03 marca 2007 r, w wigilię spotkania koleżeńskiego, kurczącej się liczby żyjących jeszcze Kolegów z klasy maturalnej XI oddziału C z roku 1955, które odbywa się w zacisznej knajpce o nazwie włosko brzmiącej, jakby kurwa nie było już polskich nazw Adesso, przy ulicy bodaj Podchorążych, leżącej w sąsiedztwie ulicy obecnie Królewskiej, a poprzednio 18 stycznia, w którym to dniu Armia Czerwona manewrem oskrzydlającym Generała Koniewa wyzwoliła Kraków, przy znikomym zniszczeniu całej substancji materialnej tego Starego Grodu oraz przy zachowaniu jego wszystkich cennych zabytków architektonicznych, za co Piwnica Pod Baranami w swoim czasie odwdzięczyła się Generałowi ośmieszającą Go, śpiewo scenką, a władze transformowanej Najjaśniejszej odwdzięczyły się przywróceniem sanacyjnej nazwy ulicy, jakby chciały z pamięci następnych pokoleń mieszkanek i mieszkańców Krakowa, a także licznych turystek i turystów najeżdżających ten Gród wymazać wspomnienie o zbrojnym wysiłku rosyjskich Żołnierzy, których symboliczne groby, umieszczone w minionej epoce peerelowskiej w pobliżu Barbakanu, popularnie zwanego Rondlem, rozwalono i przeniesiono już nawet nie pomnę w które miejsce. A skoro już powiedziało się o Rondlu, to w taki oto sposób wysmaża się historyczną prawdę w prawdomównej i dziewiczo niewinnej Najjaśniejszej.
   Ale nic to, jak zwykł mawiać sienkiewiczowski Mały Rycerz strzygąc wąsikiem. Tak wysmażało się prawdę historyczną w dziejach ludzkości, dlatego ja osobiście w żadne takie coś, co szumnie nazywa się prawdą historyczną nie wierzę. Powiem więcej nie wierzę też w prawdy rzekomo objawione ?, a spisywane jeszcze przez bez mała cztery wieki po śmierci historycznej postaci Chrystusa. W tym przypadku moja wiara ogranicza się li tylko do potwierdzonego historycznie faktu istnienia tej postaci. A moją niewiarę w prawdy objawione lapidarnie uzasadnił wcześniej w swoim czasie Stanisław Jerzy Lec, wspaniały aforysta i fraszko pisarz, którego jedną z jego myśli nie uczesanych za pamiętałem do śmierci, a która sformułowana była w następujący sposób:
   
   Tak naprawdę nie dowiemy się nigdy, jak właściwie zakończył się bunt Aniołów, ponieważ mamy
   komunikat wojenny tylko jednej z walczących stron.
   
   A skoro już wdałem się w tak odległe rejony od zamierzonego tematu, to jeszcze tylko tu dodam, że odrzucam nie tylko wiarę w prawdy historyczne, które z reguły odkrywają historycy, będący na usługach i opłacani niekiedy sowicie przez okresowych zwycięzców, tym bardziej odrzucam wiarę w istnienie jakoby rzekomej sprawiedliwości dziejowej. W odrzuceniu tej ostatniej utwierdza mnie choćby tylko pobieżna znajomość całych dziejów tzw. Ludzkości.
   
   Ostatnią korektę przeprowadziłem i znaczne poszerzenie zakończyłem 26.06.2008 r..
   A teraz już najwyższa pora, abym opisał wybuch i rozpanoszenie się w Celapo zakładowej organizacji Solidarności, pomimo opisanego tu za chwilę dopasowania tej Instytucji do kryzysu rządów ekipy gierkowskiej.
   Temat: Wspomnienia 35.doc -
   wersja ostateczna
   Data: 26 czerwca 2008 15:09
   
   Agusiu,
   Poniżej załącznik, jak w temacie. trzeba jednak z tym czekać, aż umrę ja, pomrą główne i poboczne gwiazdy ? Solidarności i dopiero wtedy rozglądnąć się ewentualnie za wydawcą. A może wtedy już nie będzie łajdackiego kapitalizmu.
   Kto to wie?
   
   Andrzeju,
   przesyłam na wszelki wypadek
   Poprzednie wersje skasujcie
   Pozdrawiam
   Jacek
   
   A swoją drogą ów kryzys w drugiej połowie rządów Edwarda Gierka miał swoje przyczyny wewnętrzne, ale i zewnętrzne. Jest to wszakże już całkiem inna bajka, wymagająca w przyszłości oddzielnej analizy.
   Póki co my zejdźmy do głębi ? jak powiada jeden z Wieszczów czyli w naszym przypadku do CLPO.
   
   Na problemie mieszkalnictwa, w postaci posiadania własnego t.zw. kąta, w którym człowiek może godnie żyć i dla dobra t.zw. ludzkości dalszego istnienia mieć warunki, pozwalające mu się rozmnożyć warto zatrzymać się dłużej, a nawet spojrzeć na sprawę historycznie
   Ale najpierw powtórzę fragmencik już opublikowany tu, a dotyczący spawy mieszkań z puli posiadanej w spółdzielniach mieszkaniowych dla praciwników niezbędnych w Celapo, jako w placówce rozwojowej i muszącej ściągać niezbędnych fachowców z różnych części Polski .
   Jest to tym bardziej celowe, skoro obrońcy prawdy obiektywnej o Edwardzie Gierku, jako Przywódcy, właśnie problem zabezpieczenia ludziom mieszkania postawili na czele swojego programu obrony jego Imienia
   
   Po głowie chodzą mi dwie liczby. Liczba dwieście i druga liczba pięćdziesiąt.
    Ta pierwsza, to ogólna liczba mieszkań, jakie otrzymali rzekomo niezbędni pracownicy od początku istnienia jeszcze Belapo, a ta druga, to już liczba mieszkań w końcówce, kiedy to już ja byłem działaczem związkowym, a Celapo pomału już przestawało być przedsiębiorstwem rozwojowym ?, bo świętowało już nawet jubileusz swojego założenia.
    Liczba pracowników wahała się przez te lata między 622 po oddaniu nowych obiektów już Celapa przy ul. Zakopiańskiej 9, bo taką liczbę z tego okresu pamiętam, a liczbą nieco powyżej 400, bo taką liczbę pamiętam z ostatniego okresu swojej pracy w Celapo.
    Biorąc pod uwagę pierwszą liczbę mieszkań i przykładając do niej pierwszą liczbę ogólnej ilości pracowników, łatwo wyliczyć, że nieco mniej niż co trzeci zatrudniony rzekomo niezbędny ? dla przedsiębiorstwa rozwojowego pracownik otrzymał w Celapo mieszkanie właśnie wspomnianym już sposobem ?.
   
   Na problemie mieszkaniowym zatrzymam się jeszcze przez dłuższą chwilę. A tak prawdę powiedziawszy na kawał czasu. Bo zaczynając od funkcji mieszkań, poprzez historyczny przegląd sytuacji mieszkaniowej w Polsce, poczynając od czasów II RP, dotrzemy na koniec do owych trzech milionów mieszkań, wybudowanych w okresie rządów Edwarda Gierka.
   Nie do wszystkich dociera ta prosta wiedza, że po pierwszym podstawowym warunku biologicznym, jakim jest możność zaspokojenia głodu i pragnienia na drugim miejscu stoi praca, która według ośmieszanej obecnie, a odkrytej przez klasyków marksizmu oczywistej, a nieprzemijalnej prawdy mówiącej o tym, że jeśli nawet praca nie: stworzyła człowieka, to go co najmniej: ukształtowała !.
   Niekiedy nawet: wykoślawiła. Nie mówię wcale przeciw tej prawdzie.
   Jednak do dziś mam przed oczami z lat chłopięcych, z okresu pobytu w Żywcu, wygląd starych kobiet i starych mężczyzn spod żywieckich wiosek, ich zgarbione plecy oraz ręce i nogi od ciężkich prac polowych, w polskich warunkach klimatycznych, wykoślawione od ciężaru tych prac i reumatyzmu.
   Taką sporą część Narodu zważywszy, że około siedemdziesiąt procent ludności w II RP mieszkało na wsiach i w małych mieścinach, odziedziczyliśmy, po II RP oraz po okupacji hitlerowskiej.
   Poza tym odziedziczyliśmy gruźlicę, syfilis, jaglicę, wszawicę i chorobę brudnych rąk: świerzb, które miały bardzo złe konotacje, a miały rozmiar chorób społecznych, za jakie zresztą po 1945 r, uznano z całą pewnością dwie pierwsze, które leczono nie tylko bezpłatnie, ale pod przymusem.
   Następnym po pracy priorytetem w potrzebach każdego człowieka jest w naszych warunkach klimatycznych potrzeba posiadania stosownego ubioru, chroniącego przed zimnem względnie upałami.
   I wreszcie na trzecim, medalowym miejscu znajduje się warunek, jakim jest posiadanie jakiejś własnej stałej siedziby, również chroniącej przed zimnem i upałami w naszych warunkach klimatycznych, pozwalającej przygotowywać posiłki, aby zaspokoić pierwszą biologiczną potrzebę, dalej pozwalającej rozmnażać się lub zaspokajać popęd seksualny, stanowiący wg Freuda główny, a według mnie ów popęd seksualny jest w kolejności dopiero drugim z głónych motorów ludzkiego działania, po zaspokojeniu popędu do odżywiania, wreszcie na koniec prowadzić życie rodzinne, na którego wartość taką uwagę zwraca Kościół, panoszący się obecnie w Najbezdomniejszej.
   Jednym słowem chodzi o posiadanie własnego mieszkania lub domku jednorodzinnego, pozwalających prowadzić po prostu godne ludzkie życie, które powinno należeć się każdemu, skoro wszak wszyscy jesteśmy z jednego szynela ?.
   Władze, które objęły rządy w tym tworze państwowym, zaprojektowanym wstępnie przez dwóch Zachodnich Aliantów: Stany Zjednoczone, reprezentowane przez paralityka Prezydenta Roosevelta oraz Wielką Brytanię, reprezentowaną przez pijaczynę Premiera Churchilla, do spółki z bandziorem Stalinem w Teheranie w 1943 r., tworem ? zafiksowanym ostatecznie w Poczdamie w 1945 r., a nazwanym Polską Ludową, której władze, przywiezione w teczce wprost z Moskwy i nieakceptowane przez większą część Narodu, miały jednak ambicję przeobrażenia Polski Ludowej z kraju rolniczo-przemysłowego, jakim była II RP, posiadająca zaledwie jeden Centralny Ośrodek Przemysłowy w skrócie COP, przemysł lekki w dwóch ośrodkach: Łódź z miastami satelickimi oraz okręg Bielsko-Bialski, ale w rękach żydowsko+niemieckich. Kłania się serial telewizyjny Ziemia Obiecana i z jedynym portem wielkomorskim Gdynią, na stu kilometrowym odcinku posiadanego wybrzeża Bałtyku, wybudowanym zresztą od podstaw w II RP z inicjatywy Eugeniusza Kwiatkowskiego, a w 1945 r., ze zrujnowanymi przez działania wojenne urządzeniami portowymi.
   Na to nakładały się jeszcze ogromne zniszczenia substancji materialnej, mówiąc po ludzku budowli i budynków w miastach, w wyniku wojny i działań hitlerowców.
   Wystarczy tu wymienić Warszawę, odzyskane Wolne Miasto Gdańsk czy Twierdzę Breslau inaczej nazywając przydany nam łaskawie przez Aliantów Wrocław.
   Owa substancja materialna uległa zniszczeniu nawet w Żywcu.
   Pamiętam z 1945 r. i lat następnych zgliszcza spalonych niebogatych, bo drewnianych parterowych domków w całej żywieckiej dzielniczce o nazwie Rudza i pamiętam też, że jeszcze przed opuszczeniem Żywca w 1953 r. już wyrastały na ich miejsce porządne często piętrowe domy ze zdrowej cegły, wznoszone sumptem i gospodarnością jej mieszkańców.
   A w Stolicy, Hitlerowcy z zemsty za jeszcze jedno poronione Powstanie, podpalali i wysadzali w powietrze ocalałe po Powstaniu budowle i budynki bezbronnego już Miasta.
   Jeśli idzie o Gdańsk, to dobrze pamiętam, że kiedy latem 1950 r. byłem jeden jedyny raz na kolonii w miejscowości nazwanej świątobliwie Św. Wojciech, położonej w odległości około jedenastu kilometrów od najbliższej plaży nadmorskiej nad Bałtykiem, do której najpierw szliśmy wzdłuż szosy, wybudowanej zresztą przez hitlerowców z uwagi na jej strategiczne znaczenie do obrzeży Gdańska, gdzie na pętli tramwajowej wsiadaliśmy do zdezelowanego i skrzypiącego gdańskiego tramwaju, to przejeżdżając przez Gdańsk do dzikiej plaży w Siankach, widzieliśmy z okien tramwaju wojenne zniszczenie tego Miasta.
   Tu nie mogę odmówić sobie kąśliwej uwagi na temat nazwy miejscowości w której była ta nasza letnia kolonia. Mieściła się ona w budynku uruchomionej po okupacji polskiej szkoły podstawowej. Ale naprzeciwko niej stała nieczynna i nieco zrujnowana kaplica Ewangelików, bo jak wiadomo do wybuchu wojny w 1939 r., więcej do 1945 r. były to tereny stanowiące własność hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy, a naszych obecnych niemieckich przyjaciołów ? Ale nie mpoch tylko rządzących nierządem MATOŁUuuuf Fuuuj @.
   Zaś nazwa mieściny wzięła się ku czci niejakiego Adalberta, biskupa z Pragi, który zwlókł się do Polski, aby nawracać w zamierzchłych czasach na „jedynie słuszną religię” pogańskich Prusów, zresztą wbrew ich woli. Toteż nie dziwota, że skrócili go o głowę i wbili ją na pal, a więcej o losie owej głowy znajdziecie w Wikipedii. Tu jeszcze tylko dodam, że reszta ciała rzekomo pierwszego polskiego świętego męczennika ?, którego klechy wmówiły Narodowi, jako Patrona Polski, wykupił od Prusów Bolesław Chrobry za złoto, którego waga była równa wadze tych zwłok. Zaś zwłoki pochowano w Katedrze w Gnieźnie, gdzie leżą sobie do dziś i gdzie z okazji okrągłych rocznic odprawiane są uroczyste jasełka rzymsko+katolickie.
   W okresie późniejszym Prusów ostatecznie wprawdzie nie nawrócili, ale za to wycięli w pień Krzyżacy. Ale to już zupełnie inna bajka, która zresztą ciągnęła się za Polską, aż do wybuchu II wojny światowej, do pamiętnego zażądania przez przez Trzecią Rzeszę osławionego korytarza.
   Kończąc owe wspomnienie kolonijne dodam jeszcze, że moi koledzy koloniści, ale bez mojego udziału przyczynili sie do dalszego zrujnowania wspomnianej ewangelickiej kaplicy, bowiem zorientowawszy się, że łączenia kolorowych szybek w ocalałych okiennych witrażach są ołowiowe wyrywając ów cenny dla nich ołów, zniszczyli część witraży dopóki nie przepędzili ich wychowawcy kolonijni. Jeśli o mnie idzie, to nie uczestniczyłem w tym niszczycielskim incydencie nie dlatego iżbym wysoko cenił sztukę witrażowniczą, tylko z prozaicznego powodu całkowitego braku zainteresowania ołowiem, będąc trzynastolatkiem. Zmienił się wszakże mój stosunek do ołowiu, bowiem w czasie okupacji, będąc pięcioletnim chłopczykiem, zazdrościłem odlanego w formie bryły ołowiu z przetopionych żołnierzyków z ołowiu, którymi oni już się nie chcieli bawić, a ja właśnie takimi się bawiłem z naszymi, mieszkającymi z rodzicami na parterze oficyny przy ul. Thomasgasse 26, około piętnastoletnim bliźniakiem dwujajowym Staszkiem i Tadkiem Wołkowiczami.
   A już tak całkiem na marginesie, to podczas mojego drugiego pobytu na krakowskiej Klinice Psychiatrycznej, w związku z nawrotem ostrej i przewlekłej nerwicy lękowej, co miało miejsce w połowie stanu wojennego, miałem możność poznania jedynego w moim życiu pracownika jednej z pracowni wykonującej witraże, którego imienia ani nazwiska dziś już nie pamiętam.
   Wracając do głównego wątku, to pamiętać jeszcze należy, że II RP do wybuchu II Wojny Światowej eksportowała na Zachód w zasadzie wyłącznie zboże i płody rolne, pochodzące z części dobrze zarządzanych majątków ziemskich. Kłania się Niechcic z Nocy i dni, a nawet Nikodem Dyzma z Kariery Nikodema Dyzmy i pomysł banku zbożowego - przyp. mój, bowiem gospodarstwa chłopskie w lwiej części były karłowate, nisko wydajne, siermiężne, a ich chałupy kurne kryte słomą, zaś ich ludność mieszkała często w jednej izbie z kozą, której hodowanie było synonimem biedy. Tu wystarczy sięgnąć po powieść Wandy Wasilewskiej, uważanej obecnie za stalinowską zdrajczynię Ojczyzny, właśnie nomen omen pt. Ojczyzna - przyp. mój/.
   Skoro zaś była tu mowa o Kościele Rzymsko-Katolicki, a także jego zbrojnym ramieniem, jakim w Średniowieczu był na terytorium Polski Zakon Rycerski „Krzyżaków” nieopatrznie ściągnięty do niej przez Konrada Mazowieckiego w 1226 r. i zagnieżdżony się w niej na długie wieki, to aż mnie korci, żeby prześledzić tak w pigułce cały dalszy ciąg naszych dziejów po owym nieopatrznym ściągnięciu Krzyżaków, a przy okazji wyjdzie sprawa, jakich to sojuszników z Zachodu mamy obecnie i jak dalece im kundle polityczne w Najnierządniejszej zawierzyły - posługując się słówkiem ze slangu klechów.
   
   C. d. być może nastupit ?
   Jacek placek, ale co sroce spod ogona nie wypadł !

ODPOWIEDZ



Wydawca portalu HOTNEWS.pl nie ponosi odpowiedzialności za treści  zamieszczane przez użytkowników tejże strony. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.



Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę